a bo może takim idiotom jest lepiej w życiu..zwykłe cwaniactwo..czasem to się opłaca nawet kosztem zrobienia z siebie idioty;))
Tak się zastanawiam, dlaczego nie odpowiedziałam Selfowi gdy pytał o Seattle ...
I już wiem! W sumie to już miałam odpisać ale puściłam wodze wyobraźni i zobaczyłam An_ jak idzie przez French Quarter, w ten ‘Mardi Grassowy tłusty wtorek’ , biała bluzeczka, dżinsy, gustowny paseczek, pantofelki na szpilce od Gianmarco Lorenzi. I jak od czasu do czasu tę bluzeczkę rozpina. A wówczas umysł mój zaabsorbował ten wybuch entuzjazmu zgromadzonych tam tłumów. Ten deszcz koralików który na nią spadł … No a potem, jak już gwar ulicy , rozgrzanej - tym sublimatem emanującego od An_ erotyzmu - w mojej głowie ucichł to zadumałam się nad dedykowanym mi wpisem koleżanki Sidiany. Tak, plastry morfinowe wprowadzają chorego w halucynacje, fakt to powszechnie znany. No i bardziej się z nią zgodzić nie mogę że i intensywna chemio czy radioterapia też bez wpływu na organizm człowieka jednak nie pozostaje. Tak, koleżanka Sidiana to osoba niezmiernie biegła w medycynie diagnostycznej. No a później uśpiła mnie ta 'słodka' cisza ...
Ale już spieszę z odpowiedzią. To bardzo ciekawe miasto, fajnie zorganizowane, czyste, przyjazne ludziom i otoczone genialnymi ‘okolicznościami przyrody’ -że użyje tu słów Jana Himilsbacha z ‘Rejsu’. Tradycyjny luz, typowy dla mieszkańców Zachodniego wybrzeża USA należy dla Seattle pomnożyć przez 2 jak nic. W trzy godziny jazdy samochodem od Seattle znajdziesz Park narodowy Cascades, a w nim mnóstwo lodowców, niezliczone kaskady spływającej wody, moje ulubione do fotografowania wodospady, kaniony i malownicze jeziora poukrywane pomiędzy wysokimi górami. Na południe od Seattle jest wulkan Mount St. Helen a tam można poczuć jaką to moc ukrył Stwórca pod skorupą ziemi. Wulkan wybuchł ostatni raz bodajże w 1980 roku i w promieniu kilku kilometrów można zobaczyć nawet kilkutonowe odłamki skał które wówczas po okolicy rozrzucił. Przemysł HiTech ( Boeing, Microsoft, Nintendo) który upodobał sobie okolice Seattle sprawił, że jest to miasto o niskim poziomie bezrobocia, i jeśli miałabym wskazać miejsce gdzie wykluwa się przyszłość Ameryki to powiem, że to właśnie absolutnie w Seattle. Spotkasz tam zadowolonych z życia ludzi którzy maja czas na intensywne życie kulturalne, głownie muzyczne. Klubów z muzyka jest tam moc. W Seattle piłam najmocniejszą kawę w Stanach i jadłam najpyszniejsze laotańskie dania w słynnym Curry Triangle obok ichniejszego Chinatown. Ta mocna kawa to pewnie dlatego aby móc przeżyć dzień intensywnej pracy i jeszcze mieć później energię na zabawę i uczestniczenie w bogatym życiu kulturalnym tego wieloetnicznego miasta. Niestety nie opowiem ci o kwestii sportowej bo mało się na tym znam i mało się tym interesuję.
Zwiedzanie warto rozpocząć od wizyty w miejscu gdzie Nirvana dała swój pierwszy koncert, czyli od słynnego The Vogue, aczkolwiek w tym miejscu jest teraz salon fryzjerski czy kosmetyczny. Nie pamiętam. Niedaleko znajdziesz za to Crocodile Cafe gdzie tez często kameralnie koncertowali a który stał się obecnie ważnym punktem sceny muzycznej Seattle. Kolejne miejsce to dom Kurta Cobaina, przy 171 Lake Washington Blvd, w urzekającej okolicy zwanej Puget Sound. Warto stanąć od frontu domu i spojrzeć na okolice które Kurt miał przed oczami gdy w pokoju nad garażem sięgnął po tego cholernego Remingtona, kciukiem nacisnął spust i odstrzelił sobie prawie całą twarz. Nie należy absolutnie pomijać słynnego muzeum muzyki Experience Music Project ufundowanego przez wiceprezesa Microsoftu Paula Allena. Modernistyczna architektura Franka Gehry’ego urzeka. W środku znajdziesz mnóstwo artefaktów związanych z muzyką i filmem oraz unikalny monument zrobiony z niezliczonej ilości gitar. W osobnych gablotach prezentowane są także gitary Jimmiego Hendrixa i Erica Claptona. Nie wyobrażam sobie abyś Ty, będąc w Seattle nie odwiedził też rodzinnej miejscowości Cobaina w małym, portowym mieście Aberdeen. To tylko dwie godziny jazdy samochodem. Dom w którym dorastał znajdziesz pod 1210 East First St. , a niedaleko obok, jego pierwszy dom który już sam wynajął i w którym rozpoczęli próby Nirvany. Jak zwiedzałam to miejsce czas temu to był w dość opłakanym stanie. Ludzie wskażą ci też stary dom rodziców Dale Croversa, na werandzie którego Kurt lubił sobie przysypiać. No i oczywiście jest tam słynny most na rzeką Wishkak, pod który młody Cobain uciekał i spędzał tam mnóstwo czasu rozmyślając o ‘Something in the way’. Pamiętasz? … Underneath the bridge, Tarp has sprung a leak … Kto wie czy w którymś z licznych tam graffiti nie ma jeszcze do dzisiaj czegoś jego autorstwa ? Jest tam napis ‘Kurdt I told you so … ‘ ponoć wymalowany ręką samego Aarona Bruckharda, ich pierwszego perkusisty, do czasu aż zamarzyła mu się posada w Burger Kingu. Niedaleko utworzono poświęcony Cobainowi Memorial, z gitarą na postumencie, a w muzeum historycznym Aberdeen znajdziesz jego ‘płaczący’ posąg i kolejne artefakty, zdjęcia i dokumenty z nim związane. Nie szukajcie tam grobu Kurta. Jego prochy podzielono na trzy części. Jedną przechowuje Courtney Love, jedną część matka i przyjaciele wsypali do rzeki Wishkak, własnie obok wspomnianego mostu aby jego duch przybywał w to miejsce wraz z przypływami wody, trzecią część ponoć rozsypano w jakiejś świątyni buddyjskiej.
Za dużo do zwiedzania w Aberdeen, poza tym opisanym powyżej , nie ma i lepiej tam zbyt długo nie przebywać bo to dość depresyjne miejsce, biedniutkie i malutkie - nawet jak na standardy amerykańskie - domki, zmęczeni ludzie, najprawdopodobniej cierpiący też na syndrom braku słońca i nadmiaru deszczowej pogody. No może poza genialnym Star Wars Store, gdzie absolutny fan Gwiezdnych Wojen – o ile dobrze zapamiętałam, Don - zgromadził, w swoim sklepie-muzeum, ponad 70 tys artefaktów z nimi związanych a jeszcze przyozdobił swoje ciało powalającym tatuażem Księżniczki Lei. Don jest fantastycznym człowiekiem. Zwiedzać można za darmo, opowie ci o każdym zgromadzonym tam eksponacie a w części muzeum poświęconej Kurtowi możesz zobaczyć kilka oryginalnych, polaroidowych zdjęć Kurta i jego rodziny i kupić na pamiątkę mały słoiczek ziemi z brzegu rzeki gdzie rozsypano część jego prochów. W drodze powrotnej w kierunku Seattle , gdzieś tak po pół godzinie jazdy, warto się zatrzymać w Rusty Tractor Restaurant na genialne domowe jedzenie. Porcje ogromne, ceny rozsądne, nastrój starej Ameryki w powietrzu silny. Warto tę wycieczkę odbyć ….
Mira...oderwalas mniebod meczu...a Holandia przegrywa...z Australia 1:2...
Dzieciaku...nie oczwkiwalem tyle...
Posluchamy?
http://m.youtube.com/?hl=pl&gl=PL#/watch?v=rg-yYi8saZY
Ace! K’man Aussies, chill’d snake juice awaits 4 U !
eh...rozmarzyłam sie..
tez chce siebie widzieć na Mardi Grass,niekoniecznie w koralikach
choć...:))
Tak sie zastanawiam...kto pamieta Miry - Lenke
jak wygrala miss i jak zafundowala wycieczke po Katowicach jednemu takiemu...:D:D
Chyba Aga i ja...tylko...kurde Mira poszukaj...
to była Lena, dostojnie trzeba o Lenie :)) nie od lenek jej tu .. pojechać :p
Przepraszam ABER...
Pamietasz casting Leny? :D:D
pamiętam, Robercie :)) ale ze względu na moją długowieczność .. fragmentarycznie :D Mira, napisz nam to, plisssss, to ja się tego na pamięć nauczę, i zadeklamuję tu, na forum zbiornikum :D
Juz pisalem...do niej...moze ma...chcialbym, zeby "gowniarze" poczytali...;)
gowniarze wiekiem czy stażem? :D
Moge nie odopowiadac...;...;)
Aber, Self ... solennie obiecałam Lenie, że już jej nie będę opisywać, dziewczyna absolutnie genialnie ułożyła sobie życie, mieszka na Willow Street na Brooklyn Heights, ma dwie przecudne córeczki, fantastycznego męża i zupełnie zmienione priorytety życiowe ... i nawet już mówi w takim śmiesznym dialekcie określanym jako brooklynese ... a że przy okazji, chyba gdzieś tak w maju 2010 roku wstrząsnęła posadami amerykańskiego rynku finansowego, gdy na chwilę, indeksy giełdowe spadły o 10% ... chyba w ślad za nagłą wyprzedażą akcji P &G. Na ekranach wszystkich stacji telewizyjnych, nawet w Polsce, w jednej chwili ukazały się te żółte czy czerwone paski i sam Obama musiał natychmiast inwestorów i świat uspokajać. A w tym czasie Lena, z głową pod biurkiem swojego przyszłego męża, robiła mu głęboką laseczkę bo, jak mówiła, jeszcze nic tego dnia ciepłego w ustach nie miała ... to już inna sprawa, choć jak nic warta scenariusza filmowego.
Mira, no jakoś to przebidujemy, "co_nie* Self ?? :))
ale aberfrazując: musisz wiedzieć, że Ty jak się nad czymś skupiasz to musisz mieć pod ręką: paczkę fajek, czekoladki, buteleczkę Jacka no i szydełko i kordonku szpulek kilka w zależności od tego co akurat formatowo sztrykujesz. Taki masz nałóg :))
jak każda prawdziwa Górnoślązaczka ... a Jacka Daniel'sa to już lekarz kazał odstawić, miałam po nim straszną zgagę, problemy z utrzymaniem moczu i okropne wiatry, jak to się w kulturalnym towarzystwie ponoć mówi ...
Serwis przeznaczony tylko dla osób dorosłych. Klikając "Rozumiem" potwierdzasz, że masz ukończone 18 lat. Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług.