el_greco
Chodź, weź mnie za rękę. Zobaczymy, dokąd zaprowadzą nas słowa…
Twój intensywny zapach, niczym migdały marynowane w miodzie i krwi. Gdy biorę cię do ust, jesteś słodka, obezwładniająca, błoga. A jednak za ścianą twojej słodyczy kryje się coś jeszcze. Coś mrocznego, coś co z twojego wnętrza wyciąga ku mnie brudną dłoń. Za twoim słodkim smakiem ukryty jest smak krwi. Jak stalowy klucz unurzany w miodzie, który trzymam mocno w ustach, aż pękają zęby, klęcząc naga, na progu twoich drzwi.
Najpierw był uśmiech.
Potem parę gładkich słówek.
Potem wylizujemy sobie nawzajem nadgarstki pijąc tequilę.
Tańczymy w tłumie. Parujemy wszyscy, bez wyjątku. Żeby roztopić resztki wątłego śniegu. Nie przeszkadza mi, że ledwo co widać. Ledwo co nas widać. Może to i lepiej. Jesteś spocona. Widzę opalizującą kreskę nad twoją górną wargą. Widzę, jak pot kreśli wyraźny przedziałek pomiędzy twoimi piersiami. Widzę, jak biały, delikatny top lepi się do twojej talii, do twoich pleców. Widzę, jak dotykasz swoich długich, lekko kręconych, bardzo rudych włosów. Widzę, jak ocierasz krople, które spływają po twoim karku. Każda kropla szepcze „chcę się z Tobą kochać”…. Każda kropla jest zapowiedzią smaku, obietnicą jeszcze większego upału, jeszcze mocniejszego tańca…
Gdy jedziemy taksówką do Ciebie, niemal ześlizguję się ze skórzanego siedzenia, tak jestem wilgotna. Myślę…
- Całe szczęście jeszcze daleko do zmroku. Całe szczęście nie widzisz mojej twarzy. Całe szczęście, że będę mogła smakować Cię w ciemnościach. –
Delikatnie wsuwasz dłoń pod krawędź mojego płaszcza. Rozporek jeansów. Błądzisz. Docierasz. Nie muszę ci nic mówić. Westchnienie wskazuje Ci drogę. Taka mała dłoń, a taka zwinna. Taksówkarz uśmiecha się pod wąsem, a Kylie w radiu szepcze uwodzicielsko „ Love me, love me. I’m the one.”
Wszystko wyściełane miękkimi dywanami. Grafiki z Nowym Yorkiem w roli głównej, szklane stoliki, wysokie, pajęcze lampy. Czuję się jak w lesbijskiej powtórce „Nagiego Instynktu”. Zbyt wiele szczęścia na raz. Nalewasz mi drinka, tak od niechcenia. Jest mocny, niemal męski. Pozbawia mnie resztek zahamowań. Zdejmujesz swoje szpilki, też od niechcenia. Rozmawiamy od niechcenia, o nieprzystosowaniu do warszawskiej, lesbijskiej sceny. Nalewasz mi następnego drinka, od niechcenia, mimo, że i tak szumi w głowie. I nagle, jakiś gest, zapodziany, niespodziany. Lądujemy na dywanie.
Chcesz? Mogę Ci opowiedzieć wszystko bez ogródek.
Pod sukienką masz mniej bielizny niż się spodziewałam. Rude włosy pachną tak, jak pachnie lato. Tropię piega za piegiem. Mam mniej czasu niż bym chciała. Przyciskasz mnie mocno do swojego białego brzucha. Chcesz, bym kosztowała twoich piersi. Małe sutki, blade jak kandyzowane owoce, rosną w moich ustach, miedzy zębami. Kreślę językiem koła. Wylizuję cię jak kotka. Z szelmowskim uśmiechem pokazujesz mi, jak mam odpiąć pas od pończoch, kiedy mam zdjąć twoje majtki. Zanim Cię posmakuję, zanim poznam Cię od środka, zanim wybuchnę na tysiąc gwiazd…
- Odkąd Cię zobaczyłam u szczytu długiego, szklanego baru…
- Proszę, przestań gadać, tylko zrób to…
Mogę snuć dla ciebie fantazje nieskończone niczym nić Ariadny. Ten labirynt ma miękkie, różowe ściany, które wilgotnieją, jeśli przypadkiem się o nie otrzesz. Ta Ariadna lubi ze złośliwym chichotem wiązać supełki na nitce, mylić drogę, przeciągać szpulkę między swoimi udami. Chłopiec o głowie byka, który mieszka wewnątrz labiryntu, lubi smak krwi, w nakłuciach na ciele nosi mnóstwo stali, jest nieokiełznany w swoim tańcu i tak naprawdę nie chce się wydostać na zewnątrz.
Wyobraź sobie mnie pomiędzy meblami art deco. Oszczędnymi, ciemnymi, śliskimi, o zapachu dzikich zwierząt. Ściany w głębokim bordo, poprześwietlane czarno-białymi, stylowymi, do bólu gustownymi fotografiami. Wchodzisz do środka, wita cię ni to pisk, ni to skomlenie. To odgłos, jaki wydaje skórzana, włoska kanapa, gdy przesuwam po niej swoimi gładkimi, pełnymi pośladkami. Przełykasz głośno ślinę, gdy wreszcie masz możliwość obejrzeć sobie mnie całą. Wysokie, czarne szpilki. Gładsze od skórzanej, włoskiej kanapy i gładsze od moich pośladków. Czerwona szminka red rouge od „Chanel”. Stukot nagich kostek lody w szklance pełnej whisky. Nagich tak jak ja. Pragnienie pozbawia Cię resztki wody wewnątrz ust.
- Moja kobieta pachnie niczym małe dziecko. Mlekiem oraz miesięczną krwią. Czy to czyni mnie zboczoną? – pytam. Na ustach noszę niebezpieczny uśmiech.
Powoli zaczynasz rozpinać swój żakiet, dobrze skrojony, uniwersalny mundurek prawdziwej kobiety z miasta. Nagle zrobił się zbyt ciasny, zbyt mały, by pomieścić ciebie i całe Twoje pożądanie.
- Nie… – odpowiadasz, sama nie wiedząc, czemu. – Dlaczego… Nie…
Przesuwam oszronioną szklanką po idealnie wydepilowanym udzie. Mokra ścieżka, widoczna, niczym niedoszły ślad, ślad po przyszłej ślinie. Czujesz potrzebę, by mówić dalej.
- Nie. To, co czyni zboczoną to jest fakt, że w ogóle mówisz o niej. O swojej kobiecie. Teraz, gdy zaraz będziemy się pieprzyć.
Śmieję się. Jest to śmiech zapowiadający jęki i odgłos czerwonych ust na twej skórze. Mocząc palec wskazujący w swojej whisky, ukazuję ci wnętrze mych ud.
Pamiętasz moją ranę? Tę na dolnej wardze. Te, która otworzyła się niczym blady kwiat, gdy tylko zapadłaś w sen. Krew, jej zaledwie odrobina, nie miała smaku. Moja usta otoczone były mocniejszymi aromatami niż smak mojej własnej krwi. Ot, ciepła, gęsta, lepka kropla, która tańczyła na czubku języka niczym na ostrzu noża, zanim zaczęła spadać w dół, głęboko, głęboko między piersi.
Nie pamiętam, kto przegryzł moją wargę, ja czy ty? Zauważyłam to dopiero, gdy rana spuchła. Moja nowa, ulubiona blizna.
Wciąż dotykam jej językiem lub czubkiem palca, który szybko wilgotnieje od przyśpieszonego oddechu. Rana jest słona i gładka. Wciąż kosztuję jej, tak, że nie może się zagoić.
Gdy dotykam jej, myślę o tym, jak mocno złapałaś mnie za kark, jak przycisnęłaś mnie do swojego brzucha. Myślę o tym, jak mrużyłaś oczy, gdy obracałam między zębami twój kciuk. Myślę o tym jednym geście, ostrym jak błysk ostrza, mocnym jak uderzenie wierzchem dłoni, teatralnym jak odsłonięcie kurtyny. Myślę o tym, jak dłonią starłaś pot z moich pleców, zanim zanurzyłaś ją między udami… moimi udami? Twoimi udami? Nie pamiętam….
W ciemności mojego pokoju, przy akompaniamencie westchnień i szybkiej pracy prawej ręki, opracowuję nowe metody zachowania tej rany. By trwała jak najdłużej… Rana zadana? Życzona? Chcący ? Niechcący? Może zbyt mocno lub nie dość delikatnie? Pamiątka po Tobie? Pamiątka po sobie? Nie wiem. Nie pamiętam… Liczy się tylko rana….
You are my favorite scratch….
Masturbowałam się dzisiaj rano. Wcześnie. Gdy świat był jeszcze szary, ledwo co wykluł się ze skorupki czarnego jajka. Mocno odchyliłam się na obrotowym krześle. Przewieszona przez poręcz napięłam mocno wszystkie mięśnie. Lubię tak. Poczuć to w nogach, w karku, poczuć jak szyja wygina się pod nienaturalnym kątem. Poczuć plecy wyprężone w łuk, jak most, po którym z łoskotem przetacza się moja rozkosz. Myślałam o Marylin Monroe. Niegrzecznej, ubranej w jeansy i biały luźny podkoszulek Marylin, która mówi zaskakująco niskim głosem…
- Że co mam Ci zrobić? Jesteś stuknięta, wiesz…? –
Jej piersi kołyszą się pod białą, świeżo wypraną bawełną, przy każdym ruchu. Kołyszą gdy na czworakach idzie ku mnie przez biały puszysty dywan. W dłoni trzyma czarny, męski pasek. Duża, srebrna klamra. Chyba już słyszałam gdzieś jej dźwięk, odpinanej gwałtownie… Nie wiem co z nim zrobi… czy uderzy, najpierw obwiązując sobie dłoń… czy skrępuje mi kostki… u nóg? U rąk? Czy może zrobi coś naprawdę wstrętnego….. coś na wskroś złego… Coś co już nie nazywa się niewinną zabawą dwóch kochanek….
Gdy skończyłam wytarłam palce tuż nad kością obojczyka, w tym zagłębieniu, gdzie lubią się zbierać łzy i deszcz. I pomyślałam, że jeśli za każdym razem, gdy będę się kochać, wytrę palce w tym właśnie miejscu, któregoś poranka obudzę się, a na moje piersi spłynie znad obojczyka klejnot. Wonny klejnot, rozpuszczalny w tropikalnej wodzie. O kolorze burzowego nieba, zmąconego obślinionym palcem. Kolekcja zapachów, fantazji, oplecionych ud, kołyszących się piersi i tych włosów, co potajemnie wyjmujemy sobie z ust, już po wszystkim. Patrzyłabym, jak rozpuszcza się. Jak lód. Jak śnieg. Ześlizguje się po gładkiej skórze wprost do pępka, gdzie od nowa zastyga. I tak wędruje po całym ciele, zwiedzając każdy otwór po kolei, znacząc drogę wilgotnym, błękitnym śladem.
Dopóki kobieta leżąca obok mnie nie obudzi się. Dopóki nie obudzisz się. Dopóki nie obudzisz się, kochanko. Dopóki nie obudzisz się nieznajoma. Dopóki nie pochwycisz go błyskawicznym ruchem między zęby, tak szybko jakby była to kradzież i bez ceregieli najpierw rozgryziesz go, a potem połkniesz...
Chciałabym przekroczyć kolejną granicę.
Mam pełne, miękkie wargi. Odchylam mocno głowę. Szepczę w ciszy mojego mieszkania, nasyconej szumem miasta, gwarem samochodów. Put me under. Put me under. O podniebienie miękkie uderza główka kolczyka, którym mam przebity język. Metal dziwnie ciąży, im delikatniej układam język pomiędzy miękkimi głoskami.
Mam na sobie tylko perfumy chanel, sztuczne rzęsy i tatuaże.
Między palcami wciąż zapach twojej cipki. Ciągnie się aż po nadgarstek. Na głowie wciąż czuję twoje dłonie. Kulka krążyła po twojej łechtaczce niczym po różowej, śliskiej zapadni. Czekałaś, aż wpadnę do środka. Czekałaś tak mocno, że musiałaś czuć moje zęby pomiędzy wargami sromowymi.
Byłaś gwałtowna i dzika. Nie wymawiałaś mojego imienia. Nie mówiłaś mi co mam robić. Mimo to nie poczułam się jak przedmiot.
Ukłucie paniki, że zagubię się gdzieś w twoim środku. Ale wystarczy jedno spojrzenie na twoje nabrzmiałe piersi, na twoje zagryzione do krwi usta, na zaciśnięte palce u stóp. Zmierzasz na sam szczyt całkiem sama. Mimo to nie czuję się samotna.
Powstrzymuję cię siłą. Walczę. Nie chcę, byś dotykała swojej łechtaczki. Powstrzymuję dłonie, które mechanicznie sięgają między nogi. Szybkie oddechy i odgłosy niegroźnych uderzeń. Jęczysz jak oszalała, gdy wreszcie udaje mi się odwrócić cię na brzuch.
I ani słowa więcej. Pewne granice przekracza się powoli. Chcę na boso przemierzać ulice tego miasta, daleka od wszelkiej dosłowności. Chcę wychodzić sobie koronę. Porzuconą i niechcianą. Pachnącą potem i drzewem sandałowym.
12 lat temu