Nawet jak mam spokojny dzień, w mojej głowie tkwi jakieś wrażenie, że jestem w środku wyścigu, w którym wcale nie chciałam brać udziału ;) Wszyscy gdzieś biegną a ja czuję, że stoję w miejscu i podziwiam tych wszystkich, którzy biegną za to, że wiedzą w którą stronę biec, bo ja często zwyczajnie nie wiem :) Spotykam się z osobami, z którymi stałam kiedyś na linii startu, widzę jak pną się, jak biegną a ja zostaję w tyle i podziwiam tylko ich sylwetki, które mnie wyprzedzają. I zastanawiam się, ile można w takim biegu wytrwać? Wszystko łapią w biegu: męża, dzieci, dom, pieniążki, a póżniej od tego sprintu wysiada im pikawa ;) I myślę sobie, że to cholernie męczące i po co tak biec? Można iść, można się czołgać, stać też można, każdego dosięgnie meta. A gdy nie biegniesz, tylko idziesz, można po drodze coś obejrzeć. Więc zatrzymałam się, usiadłam i pomyślałam : nie muszę biec, spokojnie zjem kostkę dobrej czekolady, popijając łykiem czarnej kawy ;) K.