Światło w kajucie było przyćmione, jedynie smukły promień księżyca wpadał przez niewielkie okno, rozpraszając się na drewnianych ścianach. Jacht lekko kołysał się na falach, a cichy szum morza nadawał tej chwili intymnej głębi. Zewnątrz słychać było plusk wody i delikatne uderzenia masztu o olinowanie, jakby świat poza kajutą chciał przypominać o swojej obecności, lecz nie mógł przebić się przez barierę ich skupienia na sobie.
Ich ciała, rozgrzane dotykiem, zdawały się być synchroniczne z ruchem jachtu, jakby rytm fal wkradał się w ich gesty. Skóra lśniła lekko w srebrzystym świetle, a zapach soli w powietrzu mieszał się z ich bliskością.
Każdy szmer, każdy drobny ruch zdawał się być echem morza. Gdy ona położyła dłoń na jego ramieniu, czuła siłę jak u falochronu, ale jednocześnie delikatność, którą mógł mieć tylko ktoś oswojony z żywiołem. On pochylał się nad nią, jakby morze szeptało mu słowa, które chciał wyrazić, lecz wolał pozwolić im wybrzmieć w milczeniu….