Czterometrowy aligator? To musiał być kolos. Szczerze mówiąc myślałem, że takie rozmiary osiągają krokodyle, a aligatory są dużo mniejsze. Czy one są agresywne? Bo krokodylom podobno się to zdarza. A te atrakcje Cap Canaveral to musi być coś! Ja niestety nie zbuduję sobie w garażu wirówki przeciążeniowej, więc chcąc zaznać choćby namiastki tego czym jest przeciążenie w Hiszpanii skorzystałem z jednej z atrakcji w tamtejszym parku rozrywki. Żeby zająć wtedy czymś głowę próbowałem sobie w trakcie policzyć jakie tam działa na mnie przeciążenie. Dane miałem przybliżone, takie "na oko" i wyszło mi, że między 2, a 4 g. Czyli dosłownie namiastka. Tam na Florydzie to musi być dopiero przeżycie! I wspomniałaś Mirko o Houston i stacji kosmicznej. To chodzi o Skylab? Bo z tego co kojarzę stacje kosmiczne to jedyny element szeroko rozumianego programu kosmicznego, w którym do końca przewagę zachowali sowieci i gdy oni mieli całą serię Salutów, a na koniec Mir, to u Amerykanów kojarzę właśnie tylko Skylaba...
Trochę się obawiałem, że ta lektura będzie ckliwym romansidłem dla nastolatek, ale zostałem pozytywnie zaskoczony. Ta książka to połączenie powieści obyczajowej, dramatu sądowego i reportażu przyrodniczego. Główna bohaterka to najpierw mała dziewczynka, a potem dorosła kobieta, której najwierniejszą towarzyszką była samotność i to taka dojmująca, a domem mokradła i bagna Północnej Karoliny. Dziecko porzucone przez wszystkich i pozostawione na pastwę losu próbuje przeżyć na pustkowiu, z dala od ludzi. Dzielna dziewczynka z determinacją walczy o przetrwanie i znajduje swoją przestrzeń i miejsce na ziemi. Nie ma rodziny, bliskich czy koleżanek wśród rówieśniczek, ale łączy ją wyjątkowa więź z naturą i otaczającą ją przyrodą. Jedyną osobą na którą zawsze może liczyć jest ubogi właściciel przystani, który kupując od niej małże, ryby i inne dary natury zapewnia jej środki do przeżycia. Wkrótce w życiu dorastającej, dojrzewającej i odkrywającej swoją kobiecość dziewczyny pojawiają się dwaj chłopcy, którzy niestety ranią jej uczucia i powodują, że dziewczyna jeszcze bardziej zamyka się w sobie i ucieka w swoją głuszę i samotnię. Ale choć ten drugi chciał ją tylko wykorzystać, to ten pierwszy wydawało się, że żywi wobec dziewczyny szczere uczucia. To on nauczył ją czytać i rozbudzał w niej przyrodnicze zainteresowania, ale w końcu porzucił ją wybierając wygodne życie. Gdy jeden z tych chłopaków zostaje znaleziony martwy mamy w książce dwie linie czasowe: życie dziewczyny oraz śledztwo i proces sądowy, w którym jak łatwo się domyślić na ławie oskarżonych zasiada główna bohaterka...
Dla mnie to poruszająca historia z wątkiem kryminalnym w tle i z pięknymi opisami przyrody. Ale bez obaw, to nie są takie opisy jak u Orzeszkowej w "Nad Niemnem" i przynajmniej ja z zainteresowaniem je chłonąłem. Autorka tak sugestywnie przenosi czytelnika do dzikiego świata mokradeł i pierwotnej natury, że czasami wręcz czuło się ten plusk fal odbijąjących się od motorówki Kya, bo tak miała na imię główna bohaterka. Można by się przyczepić do Autorki, że bohaterka jest nieco nierealistyczna, że dialogi bywają drętwe, że te wstawki poetyckie są powiedzmy takie sobie, że czasami coś tam literacko zgrzyta, ale to są drobiazgi i jak na debiutantkę to moim zdaniem napisała świetną książkę, w której zawarła wiele ważnych zagadnień jak tematy uprzedzeń, ostracyzmu czy przemocy domowej oraz wobec kobiet. Dla mnie to ciekawe studium ludzkiej egzystencji ukazane na tle piękna otaczającej nas przyrody. To lekcja o życiu, o cierpieniu, które kształtuje człowieka, o samotności, społecznych uprzedzeniach, ale i o sile przyjaźni i potrzebie bliskości. Człowiek to jednak istota społeczna i bez wchodzenia w różnorakie interakcje z innymi ludźmi człowiek po prostu dziczeje. Podobała mi się ta książka. Raczej nie często sięgam po ten rodzaj literatury, ale Delię Owens i jej "Gdzie śpiewają raki" szczerze polecam...
Riese- kryptonim największej inwestycji budowlanej Trzeciej Rzeszy, a zarazem jedna z największych tajemnic tamtej wojny. Bo do dzisiaj nie znamy przeznaczenia tego kompleksu podziemnych tuneli. To stanowi doskonałe pole do różnorakich interpretacji, spekulacji czy teorii. Skorzystał z tego również Remigiusz Mróz tworząc "Projekt Riese". Podczas zwiedzania tuneli tytułowego kompleksu w Górach Sowich dochodzi do katastrofy i większość turystów ginie pod zwałami gruzów. Pięcioro ludzi zdołało przeżyć i gdy udaje im się wydostać na powierzchnię odkrywają, że znaleźli się w nie swoim świecie. A potem odbywają wędrówkę po różnych równoległych rzeczywistościach, gdyż Riese okazuje się tunelem, przejściem do alternatywnych światów, takim swoistym centrum przesiadkowym. Przyznam sie, że gdy słyszę jak ktoś na poważnie czy naukowo mówi o wieloświatach czy światach równoległych, jak choćby ten oszołom Michio Kaku, to aż mnie skręca taki to jest stek bzdur. Ale gdy jest to podane w konwencji fantastycznej to nawet da się strawić. Ta lektura to taka lokalna (bo polska) wariacja na temat poruszany przez innych twórców fantastyki, jak choćby Asimov. I choć momentami można się nieco zagubić w mieszających się perspektywach to czyta się to zadziwiająco łatwo i szybko, gdyż narracja jest spójna i przemyślana, a akcja wartka i emocjonująca...
Ten Mróz naprawdę potrafi pisać. I choć słynie on z kryminałów to żadnej jego książki z tego gatunku akurat nie czytałem. Za to klasyczną fantastykę ("Chór zapomnianych głosów" i "Echo z otchłani") oraz coś między horrorem, a thrillerem religijnym ("Czarna Madonna), a owszem. I teraz ten jego "Projekt Riese". Gość ma niewątpliwie literacki talent, ani nie pisze drętwo, ani nie leje wody, ani też nie uskutecznia grafomańskich popisów, a jego pióro jest całkiem przyjemne. Podróżując przez rózne linie czasu Autor przedstawia alternatywne historie Polski. W jednej premierem jest Borys Budka, a prezydentem Warszawy Patryk Jaki, w kolejnej PRL trwa do dzisiaj i w roku 2022 mamy ulice generała Kiszczaka czy Rewolucji Pażdziernikowej, a w jeszcze innej PRL-u w ogóle nie było, bo zostaliśmy sojusznikiem Trzeciej Rzeszy. Zabawne są też popkulturowe mrugnięcia Autora do czytelnika. Na przykład Nobla zamiast Miłosza dostał Stanisław Lem. Lewandowski został królem strzelców, ale Premier League, a nie Bundesligi, bo zamiast do Bayernu został sprzedany do Manchesteru United. Kurt Cobain nie strzelił samobója i Nirvana popularnością przebiła Elvisa, Beatlesów i Madonnę. A Chyłkę w serialu na podstawie książki niejakiego Mroza zagrała Boczarska, a nie Cielecka. Zakończenie też dobrze spina całość i ogólnie wyszła całkiem niezła powieść science-fiction...
Szukałam tego filmu, na różnych platformach, ale nie znalazłam. Później doczytałam, że to dopiero nowość i kilka dni temu wszedł dopiero na ekrany kin.
Poczekamy - zobaczymy. Ja tymczasem jestem pod wielkim wrażeniem nowej płyty Davida Gilmoura. Polecam. Lepszej dotychczas w Jego solowej karierze nie było.
Lubię ten film. Dla innych Pasikowski to przede wszystkim "Psy" czy "Kroll", ale dla mnie najlepszym jego filmem jest właśnie ten. I nawet nie do końca wiem dlaczego. Oczywiście mógłbym wymienić zdjęcia Edelmana, muzykę Pośpieszalskiego, Nosowskiej i Cugowskiego czy piękne górskie krajobrazy, ale przecież nie dlatego ten film mi się podoba. Do fabuły można mieć zastrzeżenia, bo nierzadko jest niespójna i nielogiczna. Sceny batalistyczne wydają się dość realistyczne, choć efekty specjalne wołają o pomstę do nieba, jak w przypadku zestrzelenia śmigłowca petardą na sznurku czy niedźwiedzia przypominającego tego z zakopiańskich Krupówek, bo granego przez przebierańca schowanego w niedźwiedziej skórze. Co zatem sprawia, że co jakiś czas tak chętnie ten film oglądam? Ma on w sobie jakiś magnetyzm. Choć czasami lubię obejrzeć coś bardziej skomplikowanego, to jednak jako prosty facet najłatwiej przyswajam prosty przekaz. Ten film to opowieść o lojalności, o poświęceniu, o tym, że są wartości, dla których warto okazać niesubordynację i narazić się przełożonym. O tym, że jeśli nosisz broń to nie po to żeby dobrze się prezentować na defiladzie, ale po to żeby bronić tych, którzy sami nie potrafią się obronić. Banał? Możliwe, ale do mnie to trafia...
Do tego dochodzi dobre aktorstwo, bo postaci są wyraziste, przekonujące, momentami wręcz przejaskrawione oraz dialogi, które zapadają w pamięć. "Pierdolę to!...Pierdol sobie co chcesz, ale zabij ich, bo nie wyjdziesz z tego lasu" czy "I co się przypierdalacie panie sierżancie, Wy byście tam zeszli to byście znaleźli tylko bułgarskie dziwki...Wieczorem staniecie do raportu!...Chętnie, kurwa, chętnie, tylko skończę dymać po tych górach" albo "Biniek, weź dwóch ludzi i idźcie na lewe skrzydło...Panie majorze, ale oni kurwa strzelają...Biniek, spójrz na mnie, oni może ciebie nie trafią, ja na pewno!", to tylko kilka przykładów. Poza tym ten film powstał jeszcze w poprzednim wieku, więc jest i reklama wódki i niewybredne żarty z gejów. Dzisiaj to już by nie przeszło. Podobnie jak to, że nie ma zachowanego parytetu płci i występują tam tylko dwie kobiety. W sumie trzy, bo na początku w epizodycznej roli zagrała jeszcze Ewa Drzyzga. Z tych dwóch kobiet jedna jest piękna, wykształcona, światowa, ale ma mentalność taniej dziwki i w przypływie szczerości przyznaje, że dla mniejszych czy większych korzyści dawała dupy komu popadnie. Coś warta jest tylko ta druga, prosta, uboga, bośniacka wieśniaczka. Tak, chyba właśnie to, że to opowieść o lojalności, honorze, poświęceniu, obronie słabszych, wsparta niezłymi dialogami i dobrą grą całej plejady gwiazd polskiego kina sprawia, że moim ulubionym filmem Pasikowskiego są "Demony wojny według Goi"...
A mnie wczoraj wciągnął film "Kolory zła czerwień". Nie wiem dlaczego, ale ciągle mi się ten film kojarzył z tą dziewczyną, która zaginęła w Sopocie, Iwoną Wieczorek. Akcja tego filmu, właśnie rozgrywa się w trójmieście. Netflix poleca i ja też.:)
Nie oglądałem, ale sprawa tej dziewczyny jest chyba nadal niewyjaśniona i nigdy nie zostanie rozwiązana. Bo tam w tle jest Zatoka Sztuki, celebryci, pedofilia itd. A wiadomo, że pedofilia jest nośnym tematem wyłącznie, gdy dotyczy osób duchownych, ale gdy zamieszani w nią mogą być tzw. celebryci to sprawa zostanie zamieciona pod dywan...
No to polecam ten film, a obecnie oglądam już serial - "KREWZKRWI". Też zapowiada się ciekawie.
I co mi pani dzisiaj poleci? Spytałem panią ekspedientkę w mojej ulubionej księgarni. Proszę, "Chłopki", bardzo ciekawa lektura. Tak, słyszałem o tej książce i zacząłem przeglądać. Chyba, że woli pan to i podała mi "Astronautkę" Vaughna. Ta pani zna już moje upodobania i wie, że jeśli rzecz dotyczy kosmosu to nie będę potrafił się oprzeć. Powiedziałem jej, że te "Chłopki" najwyżej żona mi kupi pod choinkę na święta i biorę tę "Astronautkę". Pani wcisnęła mi jeszcze jakiś kryminał w promocji. Jeśli akcja dzieje się na statku kosmicznym to wiem, że lektura mnie wciągnie. I nie wiem o co tu chodzi, czy to ogrom przestrzeni kosmicznej pobudza moją wyobraźnię czy nowinki techniczne w postaci silników o ciągu fotonowym, kapsuł hibernacyjnych z żelem hipotermicznym, komputerów kwantowych wymagających niemal idealnego środowiska, wielozakresowych teleskopów, rakiet nośnych wielkości drapaczy chmur itd. A może to dysproporcja w relacji człowieka z kosmosem? Bo człowiek jako jednostka jest bezradny wobec ogromnej i wbrew pozorom przeraźliwie pustej przestrzeni kosmicznej, ale ten sam człowiek wsparty wiedzą, doświadczeniem, zdobyczami naukowymi i technicznymi całego ludzkiego gatunku już taki bezbronny nie jest. W każdym razie jeśli akcja toczy się na statku kosmicznym to wiem, że mnie to zainteresuje. Tak było w przypadku starego, poczciwego Zajdla, Lema, Mroza, Weira, O'Briena i innych. I podobnie z "Astronautką" Vaughna. Nie jest to może dzieło wybitne, ale fajnie się to czytało. Na statku kosmicznym wracającym z misji na Europę, czyli jeden z jowiszowych księżyców, budzi się pani kapitan i stwierdza, że cierpi na amnezję, na pokładzie oprócz niej nie ma nikogo z jej wielosobowej załogi, a na statku co rusz dochodzi do kolejnych awarii. Kto za tym wszystkim stoi i czy uda się jej powrócić na Ziemię? Wątek miłosny czy obyczajowy taki sobie i może nawet zbędny, a bohaterka momentami irytująca, do tego zakończenie dość przewidywalne i za bardzo cukierkowe i to byłyby minusy. Ale plusem jest to, że akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej i to przeważa w mojej ocenie, że warto było to przeczytać. A kryminał? Troje zaprzyjaźnionych nastolatków i pewna lipcowa noc podczas której dwoje z nich zostaje zamordowanych. Podejrzenie pada na tę trzecią i sprawa wydaje się oczywista. Jest przyznanie do winy, jest motyw, jest obecność na miejscu zbrodni, jest narzędzie zbrodni znalezione u niej i z jej odciskami. Trzeba czegoś więcej? Nastolatka zostaje skazana na karę śmierci i po 30 latach przebywania w celi śmierci wreszcie zapada decyzja o jej straceniu. Wtedy siostra skazanej wynajmuje prywatną panią detektyw, by ta raz jeszcze zbadała tę sprawę. Czy można znaleźć nowe okoliczności w sprawie sprzed 30 lat, którą jak się wydaje dokładnie wtedy zbadano i to w sytuacji, gdy do egzekucji zostały niecałe dwa tygodnie? Okazuje się, że jednak można o czym przekonuje Lisa Gray w książce "Ukryte"...
A mnie, czytając o tej trójce nastolatków, przypomiała się inna historia, autentyczna, choć w niej na szczęście nikt nie zginął. Też troje nastolatków, Wioletta, Anna i Paweł. Imiona są fikcyjne, ale jakoś trzeba bohaterów tej historii nazwać, więc wybrałem im właśnie takie. Wioletta z Pawłem znali się od lat, on ją traktował jak dobrą kumpelę. Pierwsze papierosy, pierwsze tanie wino spożywane gdzieś w parku pod platanami, rozmowy o wszystkim i niczym, to właśnie z nią. Taka kumpelska relacja. Aż kiedyś Wioletta powiedziała Pawłowi, że ma taką fajną znajomą i pozna go z nią. I tak Paweł poznał Anię. Była szczupła, o bystrych, błękitnych oczach, z pięknymi, długimi, kręconymi, kruczoczarnymi włosami i z ładnymi rysami twarzy, które jemu kojarzyły się z urodą kobiet z Półwyspu Apenińskiego. Paweł od razu się w Anii zabujał i zostali parą. Przez kilka tygodni często widywali się we troje aż pewnego dnia Paweł dostał list od Wioletty. To było dawno, nie było wtedy internetów, komórek i pisało się do siebie właśnie liściki. Wioletta w liście wspomniała, że pewnie nie powinna tego pisać, ale to silniejsze od niej i ona sobie nie zdawała z tego sprawy dopóki nie zobaczyła Pawła w objęciach Anki, krótko mówiąc Wioletta w tym liściku wyznała Pawłowi miłość. Paweł z jednym się zgadzał, ona nigdy nie powinna czegoś takiego napisać. Miała na to kilka lat i gdyby zrobiła to wcześniej to kto wie co by było, ale odkąd Paweł był z Anką Wioletta jego zdaniem nie miała prawa tak się zachować. Paweł pokazał ten list Anii mówiąc jej: Nie wiem jak Ty, ale ja po czymś takim nie chcę jej znać! Zerwali kontakt z Wiolettą i to był koniec ich znajomości. Minęło wiele lat i jakiś czas temu Paweł był z Anią na zakupach i mijając jeden ze sklepów Paweł pyta się Anii: A Ty widziałaś kto tam w Rossmanie siedział na kasie? Tak, widziałam, to była Wiola. Paweł dodał: Rany, przecież Wy jesteście rówieśnicami, a ona wyglądała tak, że mogłaby być Twoją matką, Ty atrakcyjna i seksowna, a ona roztyta, jakaś taka rozmemłana zaniedbana. Tak swoją drogą to zobacz jak przy odpowiednim facecie kobieta rozkwita, a gdy takiego brak to jak więdnie. Anka odpowiedziała: No pozachwycaj się jeszcze nad sobą, a mnie ciekawi co innnego, czy zastanawiasz się czasami co byłoby gdybyś wtedy wybrał inaczej? Paweł na to: Nie zastanawiam się nad takimi rzeczami, ale jedno mogę Tobie powiedzieć, że mimo Twoich wad, bo przecież kazdy je ma, to nigdy ani przez chwilę nie żałowałem tamtego wyboru i może to zabrzmi górnolotnie, ale uważam, że po prostu byliśmy sobie pisani. Ance chyba się te słowa spodobały, bo dała Pawłowi całusa. I taka to historia trójki nastolatków. Z tym, że w przeciwieństwie do bohaterów Lisy Gray tu nikt nie skończył z nożem wbitym w serce...
Racja, jesteśmy w przeważającej mierze potomkami chłopów pańszczyźnianych, choć nie tam bardzo jak choćby Francuzi. Bo tam szlachta stanowiła niecałe 2 procent populacji, a u nas jednak ponad 10 procent. Poza tym Żołnierze Wyklęci to niby mieli błękitną krew? Przecież oni też głównie wywodzili się z plebsu. I moja babcia może nie była analfabetką, ale już prababcia zapewne tak, tylko co to zmienia? Dla mnie nic. Polskość to nie narodowość, a stan ducha i w takim ujęciu jak najbardziej jesteśmy potomkami Żołnierzy Wyklętych i innych bohaterów...
We Francji pańszczyznę zniesiono wcześniej i co to dało? Obciążenia tymi wszystkimi rentami, czynszami, podatkami były tak duże, że francuski chłop żył w nędzy. Ale był "wolny". A jak na ziemiach polskich w Galicji uwłaszczono chłopów to jaki był skutek? Wojsko austriackie musiało utworzyć tam kordon, bo chłopi jakoś tego uwłaszczenia nie chcieli. Chcieli tego do czego byli przyzwyczajeni, co dawało im poczucie bezpieczeństwa zamiast nowego, którego nie rozumieli. A sytuacja polskich chłopów drastycznie pogorszyła się gdzieś tak od XVII wieku- zmiana klimatu i wyniszczające wojny to sprawiły. Ale wcześniej ich sytuacja była bez porównania lepsza niż chłopów we Francji czy innych zachodnich krajach. Ale pedagogika wstydu wciąż działa i trzeba obrzydzić wszystko co polskie tak jak gdyby gdzie indziej było lepiej. Nie, nie było i na tle innych państw, których przedstawiciele teraz chcieli by nas cywilizować i uczyć praworządności wypadamy dużo lepiej i to oni mogliby się uczyć od nas...
Aż tak Tobie ta Polska śmierdzi? To Ty kobieto Francję powinnaś omijać szerokim łukiem. Gdy na Zamku Królewskim w Warszawie już od wieku istniały toalety i łazienki z bieżącą wodą, to gdy powstawał Wersal Francuzi takich wynalazków jeszcze nie znali. Przypomina mi się pewna rozmowa z Piaa i jej słowa: "...jak francuska arystokracja, która gdy zasrała jeden zamek to przenosiła się do następnego". Gdy w Polsce kąpiele były czymś normalnym (Zygmunt August podobno kąpał się dwa razy dziennie) to Francuzi bali się wody niemal panicznie. Francuscy medycy uważali, że rozprzestrzenianie dżumy jest spowodowane gorącymi kąpielami i stanowczo je odradzali. To przekonanie o szkodliwości kąpieli ogarnęło niemal całą zachodnią Europę, ale okazuje się, że nie zawsze ochoczo implementowaliśmy wszystko co wymyślili na zachodzie i ten zabobon się nad Wisłą nie przyjął. I gdy Francuzi wylewali na siebie litry perfum, to Polacy po prostu się myli i kąpali. Francuzi z wodą używaną do celów higienicznych przeprosili się dopiero gdzieś w czasach Napoleona, albo krótko przed nim. Takie z nich czyścioszki! Ale nie, to Polacy się ze smrodem kojarzą...
I nie chodzi o to, że ktoś tam coś ma Polakom zawdzięczać. Nie w tym rzecz. A w tym, że mamy taką historię, że nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów wobec innych narodów i to inni mogliby się od nas uczyć. Bo kiedy ostatni Polak skazany za homoseksualizm opuścił więzienie? Nigdy. Bo w Polsce to nigdy nie było karane. A w Niemczech? W 2004 roku. Tak, w XXI wieku! Z tego przepisu, który z niemieckiego kodeksu wyleciał dopiero w latach 90- tych, skazano i to tylko po wojnie 70 tysięcy ludzi. Tak, to nie pomyłka i ta liczba to: 70 000. Tam dochodziło do takiej makabreski, że naziści zamykali homoseksualistów w obozach koncentracyjnych, potem Amerykanie wyzwalali taki obóz, a następnie sądy już w arcydemokratycznych Niemczech tych ludzi znowu zamykali, tym razem do więzień. To kto tu od kogo powinien się uczyć tolerancji? Gdy w Niemczech płonęły stosy, gdy we Francji urządzano rzeź hugenotów, gdy w Anglii ścinano Tomasza Morusa, gdy na całym kontynencie panował absolutyzm Polska była ewenementem na skalę europejską tworząc demokrację szlachecką z parlamentem i obieralnym władcą, odpowiedzialnym przed prawem i obywatelami. Jako pierwsi wprowadziliśmy czy to prawa obywatelskie czy to tolerancję religijną czy doktrynę wojny sprawiedliwej. To kto tu kogo powinien uczyć praworządności? Jakaś holenderska łajza Timmermans czy ta paskudna Niemra Ursula Polaków czy może jednak odwrotnie?
Mira, można o coś spytać?
Tak Mirko! Jak będziecie sobie wzajemnie "wrzucali", to ja nie będę się z tym dobrze czuła. Jesteście dla mnie "kimś", i praktycznie we troje tutaj na Dziupli. Ty mi wskazujesz czasem drogę, którą mam iść. Sneer zaś najbardziej mnie wspiera. Myślisz, że jest mi z tym dobrze, jak widzę, że macie jakieś swoje uszczypliwe uwagi wobec siebie?
Tylko właśnie byłbym wdzięczny gdybyś do niezbędnego minimum ograniczyła swoje uszczypliwości oraz mentorsko- moralizatorski ton i po prostu odpowiedziała. Ale do rzeczy. Ty się trochę znasz na filmach i słyszałem, że jesteś hazardzistką i nieobce są Tobie wizyty w kasynach, a ja z kolei lubię hazard, choć bardziej chyba rywalizację, współzawodnictwo i dlatego wiem, że nigdy nawet nie zbliżę się do żadnego kasyna, więc nie znam panujących tam zasad czy zwyczajów. I ostatnio oglądałem film "21" z Kevinem Spaceyem i Laurenem Fishburnem. To opowieść o grupce uzdolnionych studentów, którzy pod wodzą swojego profesora korzystając ze swojej matematycznej wiedzy odwiedzają kasyna Las Vegas wygrywając tam dużą kasę. Oni używali metod konspiracyjnych, posługiwali się sobie tylko znanymi kodami porozumiewania, stosowali szyfry itd. I tego dotyczy moje pytanie, bo tego nie rozumiem. Przecież oni nie robili niczego nielegalnego, wykorzystywali tylko swoją matematyczną wiedzę, po co więc ta cała maskarada? Co to dwóch znajomych nie może się umówić, że jeden idzie wcześniej do kasyna, rozeznaje się w sytuacji, ocenia przy którym stole można usiąść i wygrać i po dwóch godzinach przychodzi drugi, pierwszy zdaje mu relację i ten według jego wskazówek zaczyna grę. Albo inna sytuacja. Kręci się ruletka, są gracze i do jednego z nich ktoś podchodzi, pochyla się i szepcze do ucha żeby w następnej kolejce obstawić wysokie czy czerwone czy parzyste. Gracz tak robi i wygrywa dużą sumę. I co, ochrona może takiego podpowiadającego wyrzucić z lokalu? Po co ta cała konspiracja, szyfry itd. skoro oni tylko korzystali z matematycznej wiedzy? Tego właśnie nie rozumiem...
Dziękuję, właśnie o takie wyjaśnienie mi chodziło i teraz ten film jest dla mnie zrozumiały. I nie wiem jaka to gra, w której kasyno nie ma przewagi. Wiem o tym, że statystyka jest po stronie kasyna, także o tym braku okien czy zegarów, ale już o penalizacji pewnych zachowań graczy już nie wiedziałem. Moja wiedza o kasynach pochodzi z filmów, książek czy tego rodzaju źródeł, a one bywają mylące. To coś jak z corridą, każdy wie, że to walka matadora z bykiem, ale dopiero jak się to ogląda na żywo człowiek uświadamia sobie jak mało o tym wiedział i jak ta wiedza była potoczna, pobieżna. Z jednym się tylko nie zgodzę, z tym że każdy powinien chodzić do kasyna. Ja lubię zagrać w wirtualnego pokera, bo mnie to nic nie kosztuje. I całymi miesiącami czy ponad rok ciulalem wirtualną kasę na małych stawkach, uzbierałem tego pięć milionów. I przegrałem to w jednym rozdaniu, w kilka sekund. Wysokie stawki, ja na ręce miałem dwie damy, we flopie doszła mi trzecia, nie groził żaden kolor czy strit, trzy osoby postawiły wszystko, na stole leżało coś ze 20 milionów, czwarta odkryta to jakaś niska czyli jest dobrze, jako ostatnia karta doszedł as co wzbudziło mój lekki niepokój, ale mam trzy damy to co tu może się stać i stało się to, że jakaś kobieta miała na ręce dwa asy i zgarnęła mi sprzed nosa całą pulę. Teraz znowu sobie ciułam, mam niecałe pół miliona i jak dojdę do miliona to znów zagram na wysokich stawkach i niewykluczone, że znowu w jednym rozdaniu wszystko wtopie. Dlatego z moją skłonnością do ryzyka wiem, że prawdziwe kasyna to nie dla mnie. Co nie znaczy, że z kumplami z pracy nie spotykamy się raz na kilka miesięcy żeby przy flaszeczce czegoś mocniejszego dla rozrywki pobawić się kartami. Ale mamy zasady, że każdy wyciąga stówę, jak ktoś przegra może wyciągnąć drugą, ale nigdy więcej, czyli to są żadne pieniądze i chodzi właśnie o rozrywkę, zabawę. No nic, jeszcze raz dziękuję, bo pomogłaś mi pewne rzeczy zrozumieć...
Wspomniałaś o Joannie Chmielewskiej. Podobno wcale nierzadko jest tak, że osoby, które kojarzą się z wesołością, humorem jak na przykład kabareciarze czy aktorzy komediowi w normalnym życiu wcale tacy nie są, bywają ponurzy czy milkliwi. Nie wiem, może muszą odreagować po zejściu ze sceny? I pani Chmielewska w swoich książkach prezentuje kapitalne poczucie humoru. Przecież takiego "Lesia" czy "Całego zdania nieboszczyka" nie da się przeczytać co chwilę się nie uśmiechając. I ona prywatnie też miała takie poczucie humoru czy właśnie niekoniecznie i wena w nią wstępowała tylko gdy zasiadała przed maszyną do pisania?
Z tych wymienionych znam jedynie Mroza. Bondę kojarzę, podobnie Dehnela i chyba nietrudno się domyślić, że nie trawię gościa, a Grzebałkowska czy Grzela są mi nieznani. I sama piszesz, że proces tworzenia książki to jakieś dwa lata, a Mróz, podobnie jak choćby King czy Coben, co chwilę wydają coś nowego, aż chciałoby się powiedzieć, że oni wypluwają z siebie książki niczym karabin maszynowy kule. Ale o dziwo nie dzieje się to kosztem jakości, bo podoba mi się pisarski warsztat Mroza oraz jego styl kreowania rzeczywistości. Chociaż jeśli chodzi o research to różnie się Mroza ocenia, bo w przypadku "Chyłki" jest się do czego przyczepić. Ale to jedynie zasłyszane opinie, bo jego kryminałów nie czytałem. A tak przy okazji to co Ty myślisz o AI w kontekście literatury, o tych wszystkich GPT? Czy sztuczna inteligencja stanowi zagrożenie jedynie dla mizernych twórców czy również dla tych najwybitniejszych, najpopularniejszych, najpoczytniejszych? Bo ja z jednej strony jestem świadomy potencjału drzemiącego w sztucznej inteligencji, ale z drugiej coś się we mnie burzy na myśl, że żywego autora zastąpi AI. To że dzięki niej znikną grafomani i chałturnicy to nawet dobrze, ale co z tym największymi? Hłasko kiedyś przyznał, że dla niego pisanie jest bardziej intymne od łóżka i ja sobie tak myślę, że jest tak nie tylko w przypadku pisania, ale również czytania i wtedy obcujemy z wrażliwością czy uczuciami autora. I trudno mi sobie wyobrazić, że czat GPT da mi to samo co czułem, gdy obcowałem z twórczością Łysiaka, Orwella, Tyrmanda czy Zajdla. Tak więc mam tu mieszane odczucia. A jeśli chodzi o samą AI to dostrzegam pewien interesujący szczegół. Otóż we wcześniejszych epokach postęp techniczny uderzał w najgorzej sytuowanych ( np. maszyny parowe eliminowały tkaczy, a postęp w rolnictwie małorolnych), a ci dobrze sytuowani byli niezagrożeni, ktoś był lekarzem lub prawnikiem to mógł spać spokojnie. A dzisiaj sytuacja jest odwrotna. Jakiś czas temu strajkowali scenarzyści w Hollywood, bo czuli się zagrożeni ze strony AI. Skoro sztuczna inteligencja potrafi napisać scenariusz filmowy, a być może i niezłą książkę, to tylko patrzeć jak zacznie pisać też opinie prawne czy wystawiać diagnozy lekarskie i te elitarne kiedyś zawody będą zagrożone. A proste zawody się obronią, bo może i sztuczna inteligencja potrafi wymienić cieknącą rurę czy zrobić kobiecie trwałą, ale to jest nieopłacalne, bo żywy człowiek zrobi to szybciej i przede wszystkim taniej, więc hydraulik czy fryzjerka nie muszą się obawiać o utratę pracy na rzecz AI. Tak przynajmniej mi się wydaje...
No to szkoda, że te Avatary to dopiero melodia przyszłości, wtedy nie musiałbym sam się chwalić Szefowi, że u poprzedniego pracodawcy miałem więcej lat pracy niż wykorzystanych dni zwolnienia chorobowego. Kar administracyjnych żadnych, a ostatni mandat za prędkość to 6 lat temu, a w ogóle ostatni mandat to 4 lata temu w pandemii. Wracałem wtedy od Piaa, było już po północy i koniecznie chcieli się do czegoś przyczepić, sprawdzali opony, ale miałem nowe zimówki, w końcu znaleźli, brak trójkąta. Do dzisiaj pamiętam jak gliniarz mi tłumaczył, że jest tylko jedna rzecz w wyposażeniu auta, która jest wymagana w całej Unii. To trójkąt. Gdzieś wymagają gaśnicy, ale w innych krajach nie, gdzieś apteczki, ale w innych krajach nie, gdzieś tam jeszcze coś innego, ale tylko trójkąt jest wymagany w całej Unii. Pięć dych wtedy zapłaciłem. Czyli wychodzi, że jestem wzorowym obywatelem. Chociaż nie, wróć! Co jakiś czas finansowo wspieram TV Republikę i na przelewie, żeby nie było wątpliwości od kogo jest datek, dopisuję swoje imię i nazwisko. Kto wie czy wkrótce to nie będzie traktowane jako ciężkie przestępstwo. Ale nic na to nie poradzę, taki jestem, nie potrafię i nawet nie chcę być inny i najwyżej za jakiś czas żona będzie mi słała paczki do pierdla...
A z tymi obrabiarkami numerycznymi to bez przesady, owszem ustawiacz już coś musi umieć, ale z braku rąk do pracy operatorem może być każdy. Zresztą jeszcze do niedawna na tej zasadzie na Zachodzie furorę robili polscy operatorzy, byli wprost rozchwytywani. A teraz w Polsce są firmy, które jako operatorów numeryków zatrudniają Ukraińców i to bez żadnego doświadczenia. I potem słyszę od różnych mądrali jacy to ci Ukraińcy są głupi. Bo Ukrainka, która całe życie pracowała w kurniku przy kurach nagle została postawiona przed numerykiem i narobiła braków. To ona jest głupia czy raczej ci, którzy osobę bez żadnego doświadczenia postawili przed taką maszyną? Dla mnie każda nacja, która walczy z ruskim barbarzyństwem zasługuje na słowa uznania, czy to Afgańczycy czy Czeczeni czy Gruzini czy teraz Ukraińcy. Ta Ukrainka nie przyjechała tu z nudów czy innej fanaberii tylko zmusiły ją do tego wojenne realia. I ona nie przyjechała tu po socjal tylko wzięła pierwszą zaproponowaną pracę, taką maszynę widziała pierwszy raz na oczy i za pierwszym, piątym i dziesiątym razem pamiętała o M0, ale za jedenastym zapomniała i rozjebala wytaczadło za 20 czy 30 tysięcy. Ale to ona była głupia czy ten kto zdecydował o postawieniu takiej osoby przy takiej maszynie? Zresztą który operator nigdy nie zniszczył żadnego narzędzia niech pierwszy rzuci kamieniem. Jej mąż, brat lub syn walczy i ginie gdzieś pod Charkowem lub Zaporożem, a ona tu nie chce zasiłku tylko chce pracować, ale i tak jest głupią Ukrainką. Nie rozumiem takiego podejścia moich rodaków..
A ta znowu swoje. Jest coś, jakieś nieszczęście, za które nie odpowiada Dmowski, ten wielki Polak i współtwórca naszej niepodległości? Bo to, że w sklepach cena kostki masła dochodzi do 12 złotych to wpływ ducha Dmowskiego. To, że jeszcze Kaczyński z Ziobrą nie siedzą to oczywiście też wina Dmowskiego. Aż się ciśnie na usta dialog z kultowej "Seksmisji", nieco tylko uzupełniony: "Krótko mówiąc całe zło świata zawdzięczamy Wam Endekom, począwszy od wojen religijnych, a skończywszy na raku macicy. No tak! Endecy nie odpowiadają tylko za gradobicie, trzęsienie ziemi i koklusz!". Z tym, że nie jestem pewien tego ostatniego, bo jakby się postarać to i za koklusz dałoby się winić Dmowskiego i jego Endeków...
Mirko...Ee tam. Masło drogie przez Glapińskiego. Przecież to on doprowadził do tej mega inflacji...:)
Mirko...To nie ironia z tym Glapińskim. To trzask-prask tak powiedział na swoim spotkaniu z wyborcami. Zamisat jednak ironii, czy też sarkazmu, musiałabym pisać o faktach, a te są wręcz porażające dla obecnej władzy. Strata Orlenu na samych akcjach, to 30%. Zamknięcie dzisiaj inwestycji Orlenowskiej. Straty Orlenu w zyskach. Bezprawna próba blokady mediów, czyli TVN I Polsat. Chodzi o wpisanie ich na listę strategiczną. Na tej liście nie ma nic o mediach. Brak kasy na wypłaty dla nauczycieli. Brak dotacji "czyste powietrze". No ale perłą jest budżet na przyszły rok. Prawie 300 miliardów deficytu.. Gdzie jak PiS ogłosił, że za jego rządów deficyt wyniósł 60 miliardów, to ówczesna opozycja piszczała, że zarżnięto Polskę. Można tak wymieniać i wymieniać bez końca...
...jednak wczoraj najbardziej przykuła moją uwagę inna informacja. Otóż wczoraj ogłoszono Młodzieżowe słowo roku. To słowo to "Sigma". "Sigma to określenie osoby odnoszącej sukcesy, pewnej siebie, wybitnej, którą można podziwiać. Sigma jest „samotnym wilkiem”, przekonanym o swej nieprzeciętności, ale się z tym nie afiszuje. Ustala zasady, których bezwzględnie przestrzega"
I wiesz co Mirko? Czy się Tobie to podoba, czy nie, Ty jesteś dla mnie taką Sigmą. Nie ma w tym żadnej ironii, ani sarkazmu! Po prostu idealnie to określenie pasuje do Ciebie! Ja osobiście jestem dumna z tego, że "znam" Ciebie!
Coś kręcicie Koleżanko. Kłaniają się podstawy logiki. Masło powstaje z mleka, a mleko jest od krowy, która do 12 grudnia zadowalała się tanią paszą, a od 13 grudnia zmieniła nawyki kulinarne i gustuje tylko w drogich paszach. Być może, nie wiem, nie znam. Tylko jest jedno ale. Cena mleka aż tak bardzo nie wzrosła, za to cena masła poszybowała do gigantycznych wartości. Dlatego za horrendalnie wysoką cenę masła nie winiłbym krów, a osły. Te z rzadu...
I żyjesz sobie w tej Ameryce, od stycznia będziecie mieć świetnego Prezydenta, więc nie musisz się o nic martwić to i może nie wiesz czym żyją Polacy, o czym rozmawiają. To podpowiem, bo tak się składa, że uważam się za zwykłego Polaka tworzącego zwykłą, typową, polską rodzinę. W sobotę byłem z żoną w Lidlu na zakupach, widzę że żona pakuje do koszyka dwie kostki masła, więc mówię jej: Dziewczyno, nie szalej z tym masłem, przecież teraz to jest towar luksusowy. Widzę, że kobieta stojąca obok uśmiecha się pod nosem, a żona mówi mi, że na święta coś tam chce upiec czy usmażyć i potrzebuje więcej masła. To mówię ni to do żony ni do tej kobiety obok: O, to święta będą na bogato, z masłem! Pamiętasz tę scenę z "Misia"? Matka mówi do swojej pociechy: Patrz dzieciaku, tak wygląda baleron. To teraz w polskich domach matki będą mówiły: Spróbuj dzieciaku, tak smakuje masło, zapamiętaj ten smak, bo następnym razem masło będzie dopiero za rok, na święta. I druga sytuacja. U mnie żona trzyma kasę, tak jestem nauczony, że w domu to kobieta jest ministrem finansów, więc to ona zarządza finansami, opłaca rachunki, zakłada jakieś lokaty, oszczędza. I ostatnio jej mówię, że ten deficyt w budżecie państwa jest tak gigantyczny, że to może za chwilę tąpnąć i całkiem się zawalić. I za pierwszych rządów Tuska on ograbił Polaków robiąc skok na OFE, teraz już OFE nie ma, ale jest inny sposób, bo jest Ustawa o Obronności, a w niej zapis, że w przypadku wprowadzenia stanu wojennego lub czegoś podobnego rząd może zamrozić bankowe oszczędności obywateli, więc przewiduje, że jak państwowa kasa będzie świeciła pustkami to Rudy może sprowokować jakieś incydenty na granicy żeby wprowadzić stan wojenny i położyć łapę na oszczędnościach Polaków, więc może warto te wszystkie lokaty zlikwidować, tym bardziej, że oprocentowanie jest skandalicznie niskie, kupić za to dolary, bo dolar nigdy nie straci na wartości i po prostu trzymać te dolary w domu, w skarpecie, a na rachunku bankowym tylko bieżące środki i wtedy niech Rudy sobie zamrozi te oszczędności. I takich czasów dozylismy, że takie są rodzinne rozmowy Polaków. Ty się Mira ciesz, że żyjesz w tej Ameryce, gdzie za chwilę Prezydentem będzie ten dobry, porządny Donald i ani myśl tu wracać, bo tu jesteśmy świadkami reaktywacji PRL-u. I nie musisz za tę radę dziękować...
Rany, jaki ja zacofany jestem! Bo dotąd sigma kojarzylo mi się tylko z dwiema z rzeczami: z naprężeniem oraz z czeskim klubem piłkarskim Sigma Ołomuniec. Ale starość nie radość. Ostatnio mówię żonie, że po ogłoszeniu, że kandydatem PiS-u na Prezydenta został dr Nawrocki poczułem się naprawdę staro. Żona pyta dlaczego? To jej mówię, że to będzie pierwszy Prezydent młodszy od nas! A dla mnie Irko Sigmą jesteś Ty! I tu akurat Mira ma rację, stwierdzając to chciałem Ci się przypodobać. Ale jesteś świetną kobietą i lata mijają, a ja jestem wciąż pod wrażeniem Twojej osobowości. Wiesz Irko jakie to przyjemne, że mogę myśleć o Tobie jako o swojej przyjaciółce. Dobra, czułości mamy za sobą teraz pora na ripostę Miry. Mam tylko nadzieję, że tym razem już odpuści Dmowskiemu i nie będzie tego wielkiego człowieka mieszała do naszych sporów...
EE tam Sneer. Żadna ze mnie Sigma. Do Mirki i Ciebie mam daleko, pod względem wiedzy! Jednak bardzo dziękuję za to wyróżnienie w Twojej ocenie.:)
Od roku staram się nie oglądać reżimowej TVP, no ale czasami robię wyjątek i tak właśnie zrobiłem dzisiaj oglądając teatr telewizji, sztukę Paula Barza "Kolacja na cztery ręce". Od czasu do czasu odczuwam potrzebę odchamienia się i obejrzenia czegoś ambitniejszego i dzisiaj się nie zawiodłem, bo to był wyborny spektakl ze znakomitymi kreacjami Gajosa, Wilhelmiego i epizodyczną rolą Treli. Aż żal, że takich aktorów już nie ma, bo Wilhelmi odszedł dawno, Trela jakiś czas temu, a Gajos niestety zrobi to wkrótce, bo za chwilę dobije do 90- tki. Zostaną aktorzy pokroju Karolaka, młodego Stuhra czy Ostaszewskiej czyli kicz i tandeta. A wracając do spektaklu to przypominał "Amadeusza" i spotkanie Mozarta z Salierim. Tu mamy Haendla i Bacha. Obaj są jakby z innych światów. Pierwszy jest bogaty, sławny, podejmowany na królewskich dworach. Drugi jest ubogim kantorem, który większość życia przeżył w pokoiku na plebanii. Pierwszy jest pyszałkowatym i aroganckim światowcem uważającym się za króla muzyki, a drugi wydającym się zakompleksionym, skromnym prowincjuszem. Ale z upływem czasu maski opadają i okazuje się, że jeden drugiego podziwia i wzajemnie sobie zazdroszczą, Bach stwierdza, że wręcz "dusi się z zazdrości". Obaj znają doskonale swoją twórczość, Haendel zazdrości Bachowi jego muzycznego geniuszu, a Bach Haendlowi sławy i zaszczytów. Ten ich dialog to rodzaj filozoficznego dyskursu o powinnościach artysty, o granicy kompromisu po przekroczeniu której kupczy się swoim talentem, a nawet ludzką godnością, o wolności twórczej, o cenie samotności. Jak dla mnie kapitalny spektakl w doborowej obsadzie i aż szkoda, że panowie muzycy nigdy się nie spotkali i sztuka jest jedynie fikcyjną opowieścią o tym jaki takie spotkanie mogłoby mieć przebieg...
Serwis przeznaczony tylko dla osób dorosłych. Klikając "Rozumiem" potwierdzasz, że masz ukończone 18 lat. Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług.