Dobra drodzy Dziuplacy, przyznam się Wam do czegoś. Taki rodzaj coming outu. Otóż zdarza mi się obciągać! Tak, tak, czasami to robię. Bywa, że całymi tygodniami wcale, a jest i tak, że kilka razy dziennie. Ale od razu pragnę uspokoić moje fanki, że ani nie upadłem na głowę i nie zmieniłem nagle orientacji seksualnej, ani też nie uległem nachalnej propagandzie ideologii LGBT. Po prostu czynność, którą wykonuję czasami w pracy zwie się właśnie obciaganiem. Nie jest to moje główne zajęcie, ale kiedyś na praktykach w szkole uczono mnie różnych rzeczy, które wtedy wydawały mi się kompletnie niepotrzebne, a po latach okazują się całkiem przydatne. Ale brzmi nieźle, co? Sneer obciąga! Piaa to się uśmiała jak jej to kiedyś powiedziałem...
Za czasów mojej młodości …. Czyli lekko jakieś 50 - 55 lat temu były takie zawody jak ,obciągacz guzików’ i ,obciągacz oczek w rajstopach’ …którego to profesjonalistę ( zwykle była to jednak kobieta ) znaleźć można bylo w tzw. Punktach repasacji pończoch … z kolei podczas praktyk studenckich, w browarach i zakładach produkcji alkoholu spotkałam się z profesja obciagacza który pracował na tzw. Monoblokach i nadzorował napełnianie butelek napitkiem rozrywkowym w dość zautomatyzowanych ciagach produkcyjnych. Nas, studentów nie dopuszczano do obsługi tak skomplikowanych urządzeń. Sadzano nas zaraz za nimi na tzw. ekranach i naszą rolą było wyłapywanie niewłaściwie napełnionych butelek …. A w przypadku piwa - tych butelek gdzie w środku były jakieś syfy. Najczęściej myszy ….
Ale myszy w piwie? Jak one się tam dostały przez wąską szyjkę butelki? Słyszałem, że kiedyś za komuny we Wrocku z barki wpadł im do Odry transport jęczmienia dla browaru. Obecnie, przy wyśrubowanych normach takie zboże pewnie by się nadawało do spalenia, ale wtedy nikt się nie przejmował co będzie spożywała robotniczo- chłopska klasa panująca i ten jęczmień prowizorycznie osuszono i dawaj do browaru. Ale myszy?
No i zaraz mieszczucha poznać. I o słodowaniu nie masz najmniejszego pojęcia. Nie odwracałeś gorącego ziarna w słodowni, taką specjalna drewniana szuflą - aby się słód nie ,spalił’. Choć oczywiście to unikalne przypalanie slodu, jak przy produkcji Guinness’a cza Stouta to absolutnie inna kwestia …. Ze już o brzęczce warzelnej to nawet nie wspomnę. Wiesz jaka kiedyś w browarach , a i na wsi była najskuteczniejsza pułapka na myszy? Szczególnie po żniwach ? Nie wiesz. Otóż, miska - musiała być dość głęboka - do której wlewano piwo. Dużo piwa. Tak ze dwa cm poniżej krawędzi. Do obrzeża miski przystawiano deseczki, coś jak trapy przy wchodzeniu na łódkę z nabrzeża … na powierzchnie piwa nakładano paski takiej grubszej folii. Myszy zwabione zapachem piwa wdrapywały się po tych deseczkach. Próbowały sięgać powierzchni i sobie poużywać. Nie dawały rady utrzymać się na krawędzi miski więc podniecone wchodziły na te skrawki folii. I tonęły …. Choć zdarzały się i takie okazy które potrafiły podpierać się ogonkiem i wystawiać nad powierzchnie piwa pyszczek, wyglądały wówczas jak spławiki … i tak przez kilka godzin, praktycznie bez ruchu, trzymać’ się życia. Spójrz kiedyś na małą myszkę, dotknij ją, będziesz miał wrażenie ze to jej kilkudziesięcio-gramowe ciałko przelewa ci się w dłoni … i czaszkę ma jakoś 3xdłuższa niż szerszą … sprawdź później wewnętrzną średnicę szyjki butelki piwa … mój nauczyciel piwowarstwa, niejaki doktor Hetmański, jemu świat piwoszy zawdzięcza choćby Tyskie Gronie twierdził, ze pewnie miliardy myszy na całym świecie oddały życie za to ich uwielbienie piwa. Kiedyś może tez ci opowiem kiedy na wsi krowom dawało się wódki … No i jak ,łamano’ się z inwentarzem …. w Galicji mówiono z gadziną … opłatkiem na święta.
No to mnie autentycznie zaskoczyłaś. Bo o tym, że z gadziną łamano się opłatkiem słyszałem, ale jedyny znany mi przypadek, że zwierzę gospodarskie pojono wódką to scena z "Misia", gdy Tym grający węglarza karmi tym trunkiem konia. Ale żeby dawać wódkę krowom? Czy to miało jakiś wpływ na jakość czy smak mleka? Z dzieciństwa pamiętam też pułapki na myszy, ale przynętą w nich był ser, a nie wódka. Aż żałuję, że nie mam już dziadków, ani babć żeby ich o to spytać...
Z tymi pułapkami na myszy chodziło oczywiście o piwo, a nie wódkę. I ja jestem konsumentem piwa, a nie jego producentem, to i nie muszę się znać na szczegółach jego wytwarzania, chociaż z grubsza jak się piwo warzy to się orientuję. I znam jeszcze jedno zastosowanie tego napoju i przetestowałem to na sobie. Kiedyś w młodości kumpel mi powiedział, że jak się włosy posmaruje piwem to one będą się lśniły i błyszczały. Powiedziałem mu, że możliwe, ale ja jednak wolę je wypić. On mi na to, że nie chodzi o to żebym sobie całą butelkę na łeb wylał tylko żebym włosy delikatnie zwilżył. Tyle piwa mogłem przeznaczyć na straty, więc tak zrobiłem, a później poszliśmy do baru czy klubu i traf chciał, że miałem branie, bo trafiła się chętna niewiasta. Z tym, że do dzisiaj nie mam pewności czy to dzięki lśniącym od piwa włosom czy też jakimś innym moim walorom...
Zdecydowanie polecam poznać fenomen piwa dogłębniej. Inny z moich profesorów twierdził, że ludzkość nie przetrwałaby bez piwa … a my, wysoce kształceni technolodzy żywności - podajemy jako dowód na istnienie Boga szeroko rozumiane zjawisko fermentacji - bo to był po życiu, drugi najważniejszy dar jaki Człowiek od Boga otrzymał. Bardzo warto poznać piwo bliżej. Przez wieki było zdrowsze niż woda … no i bez piwa ludzkość nie miałaby słomek do drinków.
No i whisky …
Te słomki to są piwu potrzebne jak świni siodło. Chociaż i tak największą profanacją tego napoju jest dodawanie do niego soku...
Piwo które wytwarzali Sumerowie … tysiące lat temu … różniło się bardzo, bardzo od tego wysublimowanego trunku który dzisiaj znamy. Było mętne i z osadami powstałymi po procesie warzenia i fermentacji, bo nie potrafili sobie wówczas poradzić ze zjawiskiem sedymentacji. Wymyślili zatem takie szczególne słomki, najczęściej robione ze złotej blachy. Archeolodzy twierdzą, ze zastosowanie tych ,slomek’ podnosiło im jakość napitku i komfort jego spożywania …
Tak swoją drogą ciekawe jak takie starożytne piwo smakowało. Nie zdziwiłbym się gdyby współcześni piwosze stwierdzili, że tego się nie da pić. A może wręcz odwrotnie, kto wie. Smak pewnie miało zupełnie inny, bo nie zawierało chmielu. To zabawne, że pewnie prawie każdemu piwo kojarzy się z chmielem, a tak naprawdę ten składnik nie jest wcale konieczny i chmiel w piwie pojawił się gdzieś tak dopiero 500 lat temu. A sensu w zdaniu, że piwo robi się z chmielu jest tyle co w zdaniu, że rosół robi się z pieprzu...
Humulus lupulus … jakoś mi ta łacińska nazwa chmielu została już w głowie na amen …. Podobnie jak i Boletus edulis . Czemu? Absolutnie nie mam pojęcia …
Są rzeczy, które zapadają głęboko w pamięci czy tego chcemy czy nie. I rozumiem jakieś "ferrum" czy "oxygenium", bo człowiek się tego uczył. Ale, ani nie znam łaciny, ani nie czytałem pamiętników Cezara, a te słowa: "Galia est omnis divisa in partes tres" dzięki Kaczmarskiemu wryły mi się gdzieś w podświadomość i nie usunę ich stamtąd choćbym chciał...
a z innej beczki … wiecie, że jak wchodzi się w pole kwitnącej lawendy … takiej w tych specjalnych grządkach, co to ciągną sie hen, hen, hen - po horyzont …. To słychać takie niesamowite, wręcz polifoniczne brzmienie pszczół i innych owadów ? Ależ to niesamowite! A ta fotograficzna ,magiczna godzina’ to jest tu absolutnie nieziemska! Jutro fotografujemy się w tzw. Flying Dress … ależ będzie zabawa! Prowansja końcem czerwca - bardzo, bardzo polecam jako urlopową destynację …
Ale czy potrzeba do tego lawendy? Wiosną czy latem na polach czy łąkach też usłyszysz prawdziwy koncert. Brzęczenie pszczół, pobzykiwanie komarów, kumkanie żab, śpiew skowronka zakładającego gniazda w ziemi czy cykanie konika polnego. Te koniki polne pamiętam, że za dzieciaka łapało się do słoika i w zakrętce słoika robiło się otworzy żeby one miały czym oddychać. Ale po co te koniki łapaliśmy to już nie pamiętam. Podobno na jednego człowieka przypada 100 czy 200 milionów owadów i choć to człowiek jest panem stworzenia, to bez niego biosfera by przetrwała, a bez owadów raczej nie. Zresztą znasz pewnie te słowa wielkiego Alberta, że gdyby nagle zabrakło pszczół to człowiek przetrwałby jedynie 4 lata, a potem koniec i nie ma nas...
Chłopaku … ja wychowałam się na wsi, w polach kwitnącej koniczyny, kwitnącego rzepaku, gorczycy czy facelii tarzaliśmy się dla zabawy … mój Opa miał ,biny’ i nie raz mu nawet pomagałam łapać roje …. Ale muzyka kwitnących pół lawendy to najlepszy koncert natury … to jak ,śpiew’ wodospadu Wiktorii, to jak dźwięki ,szeptajacego’ lodowca Khumbu … ta ,muzyka tych lawendowych pól’ pod Valensole to coś unikalnego i nieporównywalnego z niczym pszczelim co znam. Nawet wrzesień na tych cudnie kwitnących wrzosowiskach … na tych dawnych poligonach pod Bornem Sulinowo czy przy tym ,ruskim Ghost Town’ Klomino i te liczne i tam pszczoły - to przy tych lawendowych jednak mały pikus …
A ja w mieście. Znaczy administracyjnie to zawsze było miasto, ale krajobrazowo to była wieś, tereny rolnicze. I dzisiaj po tej rolniczej przeszłości już praktycznie nie ma śladu, obecnie to osiedle domków jednorodzinnych. I przyznam, że jak jestem w rodzinnym domu to czasami łezka się w oku zakręci. Pewnie taka kolej rzeczy, że wszystko się rozwija, przekształca, zmienia, ale jednak szkoda, że to miejsce gdzie się wychowałem wcale już nie przypomina tego z dzieciństwa. Ostatnio będąc na Śląsku zabrałem żonę i syna w miejsce gdzie kiedyś mieszkali dziadkowie. Potem jak wracaliśmy w samochodzie żona mnie pyta co jestem taki zamyślony. Mówię jej, że to miejsce zrobiło na mnie przygnębiające wrażenie. Bo jak w dzieciństwie jeździliśmy do dziadków to miejsce tętniło życiem. A teraz to jest ruina. Stacja zdewastowana, budynki kolejowe się rozpadają, wszystko zarasta, pełno chaszczy i pustka, nie ma nikogo. Nawet staw pokopalniany, gdzie czasami dziadek mnie zabierał też już chyba zasypany. Przypomniał mi się Orwell i jego "Brak tchu". Opowieść o czlowieku, który marzy o podróży do miejsca swojego dzieciństwa. W końcu realizuje to marzenie, ale tego świata już nie ma, wszystko się tam tak zmieniło, że to miejsce jest już nie do poznania i w niczym nie przypomina miejsca znanego z młodości...
Mądra kobieta to wie jak przekonać faceta. Jestem z żoną na zakupach i żona pokazuje mi koszulę, taką kwiecistą, czy hawajską czy jak tam to się nazywa. E, nie, to nie mój styl, mówię. I gdybym usłyszał, że ładnie mi w tej koszuli, że niedroga, że markowa itd. to by na mnie nie działało, nie i już. Ale żona mówi: Wyglądałbyś jak twój idol Cejrowski, ale skoro nie chcesz. Mówię jej: Czekaj, czekaj, nie odwieszaj jeszcze, to mówisz, że wygladalbym jak Wojtek, hmm, styl zawsze można zmienić, dawaj przymierzam!
Jedna z technik wywierania wpływu - czyli dobrze sprawdzona w ,kobiecej manipulacji’ reguła tzw. autorytetu. Na wakacje polecam lekturę Cialdiniego ,Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka’. Odmienia życie - choć głównie tych bardziej inteligentnych, empatycznych i ciekawych świata … i reguł które nim ,rządzą’. Szczególnie w codziennym życiu.
Nie wiem czy to są jakieś techniki czy nie, mnie się wydaje, że kobiety, przynajmniej te bystrzejsze, mają w sobie taką umiejętność. Podam Ci Mira inny przykład z życia Sneera wzięty. Kiedyś Piaa robiła porządki w swoim księgozbiorze i dostałem od niej kilkanaście książek. Dla mnie to były rarytasy, między innymi: Lem, Dick, Asimov, Hoyle, Herbert, Łysiak, Chmielewska, Kapuściński, Grzesiuk, Orwell, Ditfurth, Kirst. Ja jestem trochę starej daty i książki są dla mnie cenne, niektóre pewnie bezcenne i uznałem, że ja nie mogę tak za darmo tego przyjąć i że za takie perełki powinienem zapłacić. Ale wiadomo, że Piaa by ode mnie kasy nie wzięła. Wpadłem więc na świetny jak mi się wydawało pomysł, że gdzieś jej tę kasę zostawię, a potem jak się zdzwonimy to jej powiem, gdzie zostawiłem kasę za książki. Wspomniałem o tym pomyśle przyjaciółce Piaa i ona powiedziała mi jedno zdanie, które całkowicie zmieniło moje spojrzenie na tę sprawę. Otóż usłyszałem: Nie rób tego, bo tak się traktuje prostytutki, że zostawia im się gdzieś kasę, jak chcesz podziękować Piaa to zaproś ją na obiad czy na kawę. I tak zrobiłem. Ale wtedy sobie pomyślałem, że facet to jest jednak prosty mechanizm i myśli w taki konkretny sposób. Bo cały rok bym się nad tym zastanawiał i pewnie nie wpadłbym na to co wtedy Marg mi od razu wyjaśniła w jednym zdaniu. Facet myśli konkretnie i jeśli należy się komuś zapłata to trzeba tylko ustalić w jaki sposób przekazać należność. A kobiety biorą pod uwagę różne niuanse i subtelności...
Ot, i typowe mizoginistyczne , linearne myślenie. Szkoda Piaa - no, ale w końcu to jej ,towarzyski’ wybór. Jak to Longinus Podbipięta u Sienkiewicza ,mówił’ : słuchać hadko.
Ile ja się o sobie przez te Twoje wywody dowiaduję ciekawych rzeczy. Teraz okazuje się, że jestem mizoginem. Dzięki Ci dobra kobieto...
A tak na poważnie, to mizoginizm? No proszę Cie Mira. Przecież ja za kobietami przepadam. Nie za wszystkimi to fakt, bo wiele spośród z nich, zwłaszcza na tym kurwidolku, uważam za głupie cipy niewarte mojej uwagi. Ale jak kobieta fajna i coś sobą reprezentuje, to raczej budzi moją ciekawość, a nie niechęć. A w opisanej wcześniej sytuacji zachowałbym się podobnie również gdyby to chodziło o faceta, a nie Piaa. A dlaczego? Sam nie wiem, ale mam pewne podejrzenia. Bo pamiętam pewne zdarzenie z dzieciństwa. Mogłem mieć wtedy coś koło 9 lat i nie powinienem tego pamiętać, a jednak zapamiętałem. Rodzice wtedy dobudowywali piętro w rodzinnym domu. Dzisiaj wzięłoby się firmę i po kłopocie, ale wtedy robiło się to inaczej, siłami rodziny. Nazjezdzali się wtedy bracia Ojca i Mamy i oni pomagali. Ale był też pewien miejscowy Zenek. Taki drobny pijaczek, stary kawaler, ale poczciwy chłopina. I była sobota, Ojciec wypłacał mu tygodniówkę. Zapłacił mu, a Zenek był wyraźnie jakby zawstydzony i mówi do mojego Taty: Ale aż tyle, nie za dużo? A mój Tata mu odpowiedział: Zenek, nie wkurwiaj mnie, zarobiłeś, należy Ci się, bierz i widzimy się w poniedziałek, przyjdziesz, co? Przecież ja tego nie powinienem pamiętać, bo gówniarzem wtedy byłem. A jednak pamiętam i też uważam, że jak ktoś zasłużył to trzeba go odpowiednio wynagrodzić. To co mi Piaa wtedy ofiarowała dla wielu pewnie przedstawiałaby wartość makulatury, ale nie dla mnie. I stąd ten mój pomysł. I podobnie pomyślalbym gdyby chodziło o faceta. Ale Ty nie przepuscisz okazji żeby mi dopierdolić i wyskoczylas z tym mizoginizmem. Dla mnie kompletnie bez sensu...
Pewnie, że przepadasz … szczególnie za tymi w pończochach. Jesteś chłopaku jak Benny Hill - on tez przepadał za upodmiotowieniem kobietami. Miłej zabawy - choć już ci się te naiwne i tu jednak kończą
A co do książek to fakt. W Polsce książki koszmarnie tracą na wartości i porównanie do makulatury jest tu bardzo, bardzo zasadne. Bo i jakość książek , szczególnie za PRLu, była koszmarna. Jeszcze te wydawane do połowy lat 70-siatych, klejone na tzw. bandażu grzbietowym, z grubymi okładkami to jakoś się z trudem bronią - no, ale te późniejsze, ordynarnie klejone klejem stolarskim do słabej, kartonowej obwoluty, i rozpadające się po pierwszym czytaniu - no to już jakiś bibliofilski koszmar i ogólnie faktycznie śmieć. Kolekcjonuję pierwsze wydania moich ,młodzieńczych książek’ i taki np. Lem to ledwo łapie wartość 50 pln. Te z autografami autorów no to przedział 300 do maks 500 PLN. Nawet Niziurski! No ja pierdole! Co za tępy naród! Trochę więcej można dostać za pierwsze wydania z podpisami aktorów. Mam te ,zolte’- ,Dzieci z Bullerbyn’ , wydane w 1957 przez Naszą Księgarnię, z autografem pani Ireny Kwiatkowskiej - po szczegóły odsyłam Cię do Piaa - pomoże ci rozszyfrować ( bo sam ,znaczenia’ takiego skarbu absolutnie nie załapiesz) - i tu mam oferty odkupu na poziomie 2,8 d9 3 tys PLN , a za ,Pana Samochodzika i Templariuszy’, z autografem samego Hansa Klossa - to 2,5 tys PLN. Ale już ‚Napoleoniada’ czy ‚Asfaltowy Saloon’ Łysiaka , z autografem autora - no to nawet stówki nie łapie! Jedyna nadzieja, że jak chłop zemrze - to cena może i ciut wzrośnie. Jedynie moja scheda po prababci, czyli pierwsze przecudne wydanie Konopnickiej (O Janku Wędrowniczku ) z 1893 to może i jakieś 6 tys PLN ( minus prowizja antykwariatu do 30%) - ale reszta? Zero wartości materialnej - co najwyżej emocjonalna …. A ty Piaa przy tym chciałeś jak tę najzwyklejszą internetową dziwkę, jak szmatę do wyruchania potraktować ( w sumie nic dziwnego - jak wspomnieć te twoje komentarze pod jej adresem, jak kiedyś napisała o ,złotej karcie kredytowej’) …. kasa gdzieś tam wciśnięta w ,szpeje w szranku’ bo nawet cię nie stać, żeby żony zapytać jak się w takiej ,wysublimowanej’ sytuacji zachować - tylko jakaś zbiornikowa pizdolencja musi ci pomagać. Wstyd!
Oj Mira, pamięć jak widzę zawodzi. To nie ja pisałem o złotej karcie kredytowej. Z prostego powodu, wtedy jeszcze mnie tu nie było. Pamiętam te obrzydliwe wpisy, jeszcze niedawno były na Dziupli, ale pewnie Sweet robiąc porządki je usunęła. Tak więc całe szczęście nie ja byłem ich autorem. Może warto sprawdzać takie rzeczy zanim uskuteczni się takie insynuacje...
I tak, lubię kobiece nogi przystrojone ponczochami. Zboczeniec ze mnie, co? Bo kto to widział żeby facetowi się pończochy podobały. Jak facet się bierze za faceta, albo jak facet zakłada sukienki, albo jak faceci uprawiają jakieś gang-banki i w ośmiu stukają jedną babę to jest normalna rzecz. Ale ponczochy? To powinno być zakazane i surowo karane! A co do tych naiwnych to faktycznie coraz mniej ich. Z moich obliczeń wynika, że kiedyś to około 63 procent kobiet pokazywało mi swoje nogi w ponczochach. Teraz jedynie 41 procent. Ale co zrobić, coraz starszy jestem i forma już nie ta co kiedyś. Coraz mniej tych naiwnych, no ale jednak nadal się zdarzają...
I "Napoleoniada" Łysiaka i to jeszcze z autografem za niecałą stówę? No jaja sobie chyba robisz. Bez zastanowienia dałbym trzy stówy, a jakby się kto targował to może i pięć. To ja, a co powiedzieć o prawdziwych kolekcjonerach...
No to były igrzyska i już po igrzyskach. I całe szczęście, że się skończyły, bo takiej kompromitacji polski sport nie doznał od igrzysk w Melbourne, a to było w 1956 roku. Minister sportu teraz będzie rozliczał. Teraz? A gdzie on kurwa był od 13 grudnia? Ten ćwok zasłynął tym, że kopał kobiety (pani Arent), szkalował kobiety i mimo sądowego nakazu nie przeprosił (prof. Lubińska), chciał piłować katolików i przede wszystkim tym, że jest znanym szczecińskim ćpunem. Czyli idealny kandydat na tuskowego ministra. On teraz będzie rozliczał kto z działaczy pojechał do Paryża. To niech zacznie od siebie, bo ja w Paryżu widziałem jego parszywą gębę. Sportowcy przerywają milczenie i narzekają na fatalny poziom przygotowań. Nie było kasy z ministerstwa na zgrupowania przedolimpijskie i sportowcy opłacali je ze swoich prywatnych środków, sprzęt dostawali na miesiąc przed igrzyskami, a kombinezony na dzień przed startem. Gdzie wtedy był ten ćpun? Teraz nagle się obudził? Ale teraz on będzie rozliczał, bo wie, że lemingi na samo słowo "rozliczenia" dostają orgazmu. Za pisiorow związki sportowe dostawały kasę na początku roku, a za Nitrasa i popaprancow w kwietniu i jeszcze później. I wystarczyło niecałe 8 miesięcy nie rządów Platfusow żeby polski sport osiągnął dno. W klasyfikacji medalowej wyprzedziły nas takie potęgi jak Algieria, Bahrajn i Filipiny i zdobyliśmy tyle złotych medali co takie sportowe mocarstwa jak Botswana, Saint Lucia (ktoś w ogóle słyszał o takim kraju?) czy Uganda. Małe Węgry dyktatora Orbana z workiem pełnym medali na 14 miejscu, a papierowa potęga czyli tuskowo- nitrasowa Polska gdzieś w piątej dziesiątce. A będzie jeszcze gorzej. Bo nie dało się wszystkiego zniszczyć i było widać jeszcze efekty wieloletniego finansowania sportu przez PiS. Poza tym w Paryżu nie startowała Rosja, która w Tokio zdobyła 70 medali. Ale w Los Angeles już pewnie wystartuje. Czyli za cztery lata medale dla Polski policzymy na jednej ręce i jeszcze pewnie palców zostanie. Ja pierdolę, wystarczyło osiem miesięcy rządów tych skurwysynów żebyśmy osiągnęli sportowe dno i poziom Botswany, Ugandy i tego kraju, którego i tak nikt nie kojarzy...
I co się dziwić … sportowiec to nie pisowiec i sam państwowej kasy nie ukradnie a sprzęt i szkolenia przecież kosztują . Te lata zapaści medalowej spowodowanej przez to złodziejstwo pisu , także w sporcie - no to można jedynie poprawić odpowiednim lobby w komitecie olimpijskim i wprowadzeniem do programu igrzysk nowych dyscyplin olimpijskich jak : rekonstrukcje historyczne z elementami gier zespołowych i walki wręcz oraz pielgrzymki kościelne w opcji marszobiegów ze śpiewem i w pełnym obciążeniu pielgrzyma … te dyscypliny to murowane dodatkowe dwa złote medale dla Polski
Żarty, żarty, żarty, życie to nie jest temat do żartów!, że tak zacytuję pewnego wąsatego, gruzińskiego wujaszka. Tu nie ma co ironizować, bo miało być z palcem w nosie 16 medali, w tym kilka złotych, a wyszło ledwie, ledwie 10 medali, z tylko jednym złotem. Tragedia, a przecież sport jest w pewien sposób wizytówką państwa. I co ciekawe, zasłużyliśmy na drugie złoto, ale o tym wiodące media akurat milczą. Nasza bokserka, Julka Szeremeta, była najlepszą kobietą w swojej kategorii. Po półfinale powiedziała, że wystarczy teraz naklepać facetowi i będzie złoto. I te jej słowa zniknęły. Chociaż ona to powiedziała, to ona tego nigdy nie powiedziała. Zadziałała cenzura i tych jej słów już nigdy nie uslyszymy. Jak u Orwella. TVN całkowicie na ten temat milczy, jedynie TV Republika nie ukrywa z kim naszej Julce przyszło walczyć w finałowej walce. Gdzie są te wszystkie głupie cipy, które drą mordy o tzw. prawach kobiet? Nabrały wody w usta, bo gdy naprawdę kobiecie dzieje się krzywda, to dla nich ważniejsza jest bzdurna ideologia. A dla prawdziwego kibica Julka i tak jest najlepszą bokserką w swojej kategorii. Bo nie pokonała jej żadna kobieta tylko jakiś facet udający kobietę...
I co Ty masz do rekonstrukcji historycznych. To jest fajna inicjatywa, tym zajmują się ludzie z pasją, którzy poświęcają swój czas i środki żeby pokazać innym okruchy historii. A w tych pielgrzymkach to zapomnij o naszym złocie. Złoto w pielgrzymkach byłoby tak samo realne jak 16 medali w Paryżu. Masz Arabów, którzy na wielbłądach czy innych mułach przemierzają pustynię, w upale i bez wody żeby dotrzeć do Mekki. Są też wyznawcy tego szamana w białym prześcieradle, tego co to go oskarżają o pedofilię, bo chciał żeby 7 czy 8- letni chłopczyk pocałował go z języczkiem. Wyznawcy tego zboka praktykują pielgrzymki do Lhasy. Pińcet km w jedną stronę, w górzystym terenie, wokół strome szczyty, głębokie wąwozy, rwące rzeki, a ci dreptaja i jeszcze co chwilę muszą padać na pysk, bo inaczej dreptanie nieważne. Maks to jest brąz, nic więcej nasi by nie zdobyli. Wiem, bo raz kiedyś szedłem w pielgrzymce. Żaden wyczyn, na tym naszym płaskim jak stół terenie dojść do Częstochowy. I wcale nie jestem z tego dumny, bo człowiek był młody, oprócz celów pielgrzymki interesowało go żeby się napić i wyhaczyć jakaś dupę. I nie żebym tego żałował, bo takie są przywileje młodości, ale dumny też nie mam być z czego. Nie, brązowy medal w dyscyplinie ekstremalna pielgrzymka to maks co moglibyśmy na igrzyskach zdobyć...
Gracie w lotto? No ja wspieram rozwój polskiego sportu, czyli gram. Nie regularnie, ale jak tylko nie zapomnę to wysyłam dwa kupony od lat z tymi samymi liczbami. Liczby są związane z synem i z żoną, ale szczerze mówiąc po tylu latach od ich skreślenia nie pamiętam już znaczenia wszystkich liczb. I ostatnio sprawdzam kupon, było już tydzień po losowaniu, ale przypomniało mi się, że mam niesprawdzony kupon. Pierwsza liczba trafiona, druga trafiona, trzecia także, czwarta również, piąta też. Szósta...niestety, nie. Szósta była na drugim kuponie. Gdybym zamienił ostatnie liczby na obu kuponach to bylaby szóstka, czyli zgarnąłbym niecałe trzy miliony, a tak to tylko piątka i do wypłaty kilka tysięcy. A to pech! Tak sobie pomyślałem zaraz po sprawdzeniu. Ale piątki nie wypłacają na miejscu, trzeba jechać do wojewódzkiego oddziału Totalizatora. I gdy po kilku dniach jechałem po odbiór wygranej naszła mnie pewna refleksja. Czy to był aby na pewno pech? A może wręcz przeciwnie? Kilka razy w życiu miałem takie poczucie, że ktoś tam nade mną czuwa, że mój Anioł Stróż działa i jak trzeba to interweniuje. I może teraz też to on te ostatnie liczby pozamieniał? Bo nie wiem czy by mi nie odjebalo gdybym wygrał trzy bańki...
Niby jestem rozsądnym facetem, ale mało to się słyszy o takich co wygrali grubą kasę i rezygnowali z pracy, popadali w nałogi i uzależnienia, porzucali rodzinę? Człowiek odpowiedzialnie podchodzi do pieniędzy kiedy musi na nie ciężko zapracować, a jak one nagle spadają z nieba to człowiek dla nich traci głowę. Czy mi czegoś brakuje? Mam szczęśliwą rodzinę, żonę, która mimo, że znam ją już prawie 30 lat to nadal mi się podoba, zdrowie dopisuje i na nasze potrzeby potrafimy z żoną potrafimy zarobić. Na każdą wydaną złotówkę ciężko pracujemy, więc potrafimy to docenić. A luksusy? Ja się wychowywałem w czasach, gdy w telewizji były dwa programy, cukier był na kartki, a Pepsi była dostępna wyłącznie w Pewexie i to za dolary, więc ja nie muszę jeździć Ferrari, spędzać urlopu na Bali, zajadać się kawiorem i popijać go Hennessy żeby być szczęśliwym. Człowiek musi mieć jakieś cele i obowiązki żeby chciało mu się rano wstać i musi mieć coś co może stracić, żeby mógł się o starać i to pielęgnować. A mając trzy bańki na koncie nie trzeba rano wstawać i o nic dbać, bo ma się złudne przekonanie, że wszystko można kupić. Zresztą ja nie wiedziałbym co z taką kasą zrobić. A tak to te kilka tysięcy są takim przyjemnym zastrzykiem finansowym. Bez nich też bym sobie poradził, ale dzięki nim nie musiałem naruszać konta żeby dać Młodemu na wakacje, żonie żeby sobie kupiła jakąś kieckę czy innego fatałaszka, sobie coś kupić do garażu, cześć przeznaczyć na urlop i jeszcze trochę zostawić jak się przytrafi niespodziewany wydatek. Tak, chyba ktoś tam nade mną czuwa i pozamieniał te liczby żeby mi nie odjebalo...
Szczęściarz z Ciebie Sneer. Ktoś z góry jednak ma Ciebie w opiece, a ja nie muszę się martwić, i zadawać pytania - "co się z Tobą stało Sneer?" :)) Jesteś, tutaj nadal, w dobrej formie, możemy sobie o żużlu pogadać, no i w ogóle fajnie, że jesteś.:)
No i znów jakiś wykrzyknik pojawił mi się na profilu.
Ograniczona funkcjonalność. Ot, pewnie znów komuś się nie spodobała MilFuriowa ekspresja . Pamietam, czas temu … też pewien gostek z Kalisza słał na mnie te zgłoszenia bo zdjęcie podwójnej tęczy, nad starym Reykjavikiem tu zamieściłam. Z biblijnym cytatem Noego. Ależ miałyśmy z Piaa bekę! Ze też takie męskie gowno nie zdycha w cierpieniach … no stwórca to jednak kiche w tej kreacji świata odwalił. Zawsze powtarzam Piaa - uważaj córcia na tych różnych internetowych pojebow…
A teraz wystarczyło zapytanie via Kontakt.
Po kilku godzinach odpowiedz:
Witaj,
dziękujemy za zgłoszenie.
Problem został już usunięty i opisana sytuacja nie powinna mieć już miejsca.
--
Pozdrawiamy
Zespół zbiornik.com
No i to jest obsługa!
Niby zwykły wpis, informacja, a jednak mnie się nie podoba...
Masz Ty kobieto widzę problem ze mną. Ale skoro musisz to wyrzuć to z siebie, nie powinno się takich rzeczy tłumić w sobie i jeśli to Tobie przyniesie ulgę czy w inny sposób pomoże to spoko, nie potnę się z tego powodu, ani nie będę płakał. I tylko tytułem sprostowania tych Twoich insynuacji jedno wyjaśnienie. Tylko raz jeden Ciebie zgłosiłem, jakieś 9 lat temu i to nieskutecznie, bo nie spotkały Ciebie wtedy żadne negatywne konsekwencje. I nie z powodu jakiejś gównianej tęczy na Islandii, bo o niej dowiedziałem się dopiero dzisiaj z Twojego wpisu. Obraziłaś wtedy moje znajome, ja tu byłem świeżym użytkownikiem, Ciebie w ogóle nie znałem i uznałem, że trzeba to babsko, które ubliża moim znajomym zgłosić. Dzisiaj pewnie bym tego nie zrobił, ale też wcale tego nie żałuję i nie odczuwam wyrzutów sumienia. Zgłosiłem to widocznie zasłużyłaś. I tyle w temacie...
...dodam tylko...każdy zgłaszał, lub był zgłaszany. To urok tego portalu. Ale - "zdychał w cierpieniach"...Nie Mirko, mnie się to nie podoba. Znasz moje relacje i z Tobą i z Sneerem. Czuję się niezręcznie, a wręcz okropnie, jak padają spod Twojej reki takie słowa. Ucz mnie ostrożności wobec innych. Tej nauki nigdy za wiele. Ucz mnie cieszyć się światem i ludźmi, którzy na to zasługują. Możesz mnie uczyć wszystkiego, a ja będę pilnym uczniem. Nie ucz mnie tylko mowy nienawiści...
..i proszę nie rozwijajmy już tego tematu. Każde z nas wypowiedział już swoje zdanie. Uważam, że wystarczy.
Powiem Wam, że mimo siwych włosów, słabnącego wzroku i coraz bardziej podeszłego wieku nie tylko, że nie zdycham w cierpieniu, ale mam jeszcze odrobinę tego uroku osobistego, który pozwala mi czasami coś tam załatwić. Najpierw jechałem z żoną i szwagrem oglądać samochód dla tego ostatniego. No i mnie zatrzymali. Żona triumfowała: A tyle razy cie ostrzegałam żebyś tak nie pędził to teraz się doigrałeś, ciekawe ile zapłacimy. Mówię jej żeby przez chwilę się nie odzywała i dała mi zebrać myśli. Policjant podszedł i zaprosił mnie z dokumentami do radiowozu. Powiedziałem mu, że nie jestem stąd i rozglądałem się gdzie skręcić i przegapiłem znak z ograniczeniem, że z górki było i za późno zdjąłem nogę z gazu, że na fotelu pasażera siedzi żona i ona łeb mi urwie jak dostanę mandat, pan władza widzę też ma obrączkę na palcu to powinien mnie zrozumieć, że żaden ze mnie pirat drogowy i od 6 lat nie zapłaciłem mandatu za prędkość i w ten deseń mu nawijam. Policjant stwierdził, że on sprawdzi i jeśli faktycznie od 6 lat nie dostałem mandatu to dzisiaj skończy się tylko na pouczeniu. Sprawdził, życzył mi szerokiej drogi i ostrzegł żebym na przyszłość uważał, bo następnym razem mogę trafić na mniej wyrozumiałego funkcjonariusza. Wsiadłem do auta i żona od razu pyta ile będzie musiała zapłacić. Mówię, że dzięki niej nic. Zdziwiona pyta jak to dzięki niej? No dzięki Tobie, bo powiedziałem gliniarzowi, że tam z przodu siedzi żona i on wtedy, że to zmienia postać rzeczy, jedź pan dalej i dzisiaj będzie bez mandatu. Szwagier w śmiech, a żona od razu do niego: Bawi Cie to, takie to jest śmieszne? To szybko dodałem: A co ma płakać? Ty Kochanie też się uśmiechnij, w końcu przed chwilą zaoszczędziliśmy parę stówek!
I druga sytuacja z zeszłego tygodnia. Lubię sobie co jakiś czas kupić jakiś gadżet czy narzędzie do garażu, na przykład w Lidlu mają fajne stoisko z produktami Parkside. I ostatnie gadałem z bratem o przydatności pewnego urządzenia i jestem w tamtym tygodniu w pewnej sieci sklepów i widzę to urządzenie to je nabyłem. Wracam do domu, otwieram, a tu puste pudełko. A dwie i pół stówy zabulilem. Tego dnia spieszyłem się do pracy i już nic nie załatwiłem, postanowiłem następnego dnia tam jechać. Żonie o tym opowiedziałem i mówi mi, że nie ma żadnych szans, że to mój błąd, że nie sprawdziłem tego w sklepie, że to każdy mógłby tak powiedzieć, że dostał pudełko bez towaru, no absolutnie żadnych szans nie mam. Mówię jej: Ech kobieto małej wiary, a co mi szkodzi jechać do tego sklepu, najwyżej wrócę z niczym. Pojechałem, trafiłem na miłą panią, patrząc jej w oczy spokojnie przedstawiłem sprawę, na koniec wspomniałem, że co jakiś czas robię w tej sieci zakupy i pierwszy raz coś takiego mnie spotkało. Pani sprawdziła na kamerze, sprzedawca obsługując mnie nie zajrzał do środka, więc otrzymałem nowe urządzenie. Podziękowałem pani i dodałem, że mam nadzieję, że tego pana sprzedawcę nie spotkają żadne negatywne konsekwencje, bo to w sumie ja nie sprawdziłem czy pudełko nie jest otwarte. W takich sytuacjach nie należy okazywać nerwów czy kozaczyć, ale też nie brać kogoś na litość, bo tego też ludzie nie lubią. Ale jak nie unikając kontaktu wzrokowego spokojnie i rzeczowo przedstawi się sytuację to jest szansa, że nie trafi się na służbiste czy złośliwca, a na normalnych ludzi, którzy rozumieją, że takie sytuacje jak przekroczona prędkość czy opakowanie bez towaru w środku się zdarzają. Aha, na koniec będzie lokowanie produktu! Bo polecam sieć Castoramy, mają i dobre produkty i bardzo fajne podejście do klienta...
Serwis przeznaczony tylko dla osób dorosłych. Klikając "Rozumiem" potwierdzasz, że masz ukończone 18 lat. Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług.