CD.
Po godzinie trafiłem na to unikalne miejsce, gdzie ze skał spływała odrobina słodkiej wody. Przez setki lat wydrążyła w klifie półokrągłą niszę, chroniąc ją przed wiatrem. Z czasem też zmieniła skały w piach który mógłby utrzymać nasiona. Tej wody było na tyle mało, że pozwalała na wegetację jedynie skrawkowi zieleni. Przez setki metrów niegościnnego wybrzeża w końcu spotkałem metr nadziei. Gdybym był prymitywnym tubylcem uznałbym to miejsce za świątynię natury. To jedno z tych doświadczeń niedostępnych dla konformistów od “Calvin Klein”. To jedyne takie miejsce przypadające na dziesiątki tysięcy turystów. Polecam..